Zaczyna się przygodowo-survivalowo od rozbitków zmagających się z jakimś tajemniczym kultem tubylców na odległej wyspie, gdzie jak się jeszcze później okazuje tajemnicza organizacja przeprowadzała liczne eksperymenty na ludziach i zwierzętach. Potem przechodzi w kiepskie i najtańsze sci-fi klasy B, z fizyką kwantową, podróżami w czasie z przenikaniem świadomości i okiełznaniem gigantycznej energii elektromagnetycznej zagrażającej Ziemi (okiełznaniem w postaci wsadzenia korka w źródełko co oczywiście ratuje cały świat...) Kończy kretyńsko z hukiem - metafizyką, duchami udzielającymi porad, przed-wiecznymi, wszechwiedzącymi pół-bóstwami latającymi w białej koszuli po dżungli i walczącymi o równowagę bobra i zła, a zamyka łzawą pocztówką dla fanów - światem wykreowanym przez bohaterów po śmierci gdzie wszyscy (wybrani) przybijają sobie piątki... (przez bohaterów mam na myśli te same 10 osób ze prawie 100 osób, które przeżyły katastrofę samolotu, serial jest o tych kilku osobach, a pozostała setka chodzi sobie za nimi z plecakami po dżungli albo przechodzi w kadrze w tle za ich plecami po plaży z uśmiechami na ustach, albo leży na ręcznikach itp. i wogóle nie uczestniczy w żadnym z tych wydarzeń... realizacyjnie wygląda to bardzo śmiesznie typu "Pamiętniki z wakacji" i każdy odcinek to naprawde niezła beka, kiedy Jack i Sawyer czy Kate rozmawiają o "bardzo poważnych sprawach" stojąc na plaży, a za ich plecami w drugim tle, przechodzą tabuny statystów, z głupim wyrazem twarzy - najczęściej uśmiechem taniego statysty- w te i spowrotem jak na Marszałkowskiej... i tak 100 odcinków...)