Artykuł

ARTYKUŁ: O francuskiej Nowej Fali

Filmweb /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+O+francuskiej+Nowej+Fali-59176
"Kanał" Wajdy zrobił Godard. Stare mity Nowej Fali.



Ocena dokonań Nowej Fali zmieniała się przez lata. Po kilku sezonach euforii przyszedł kac. Krytyka chłodnym okiem szacowała straty po okresie ostrej balangi. Koniec końców, obserwowaliśmy jednak triumf solidarności odbiorców, a nowofalowcy dostali swoje popiersie.


Francuska Nowa Fala zaczyna odpływać, dosłownie - kiedy umiera Eric Rohmer, metaforycznie - gdy do kin wchodzi ostatni film Agnès Vardy, podsumowujący jej życie i twórczość. Tak jak w swoich poprzednich produkcjach, tak i tu reżyserka wyraża upodobanie do filmowych kolaży i podróży w przeszłość. "Plaże Agnès" są jednak inne. To nie krótki wypad turystyczny do filmowego skansenu, lecz epicka podróż przez życie. Varda przypomina dziarską babcię, która szuka coraz lepszych pomysłów inscenizacyjnych na opowiedzenie wnukom o swoich przygodach. A to buduje samochody z papieru, to znów zamawia ciężarówki z piaskiem, żeby choć na chwilę z paryskiej ulicy zrobić plażę. Lecz ta fantazja podszyta jest smutkiem, część bohaterów odeszła bowiem na zawsze. Zostały po nich tylko obrazy. "Plaże Agnès" są jak gruntowne porządki przed… No właśnie. Filmów podsumowujących karierę nie robi się wtedy, gdy jest się stuprocentowo pewnym, że powstaną kolejne. 



Varda nigdy nie wstydziła się kulisów powstawania filmu. W "Plażach Agnès" możemy zobaczyć, jak rudera na ulicy Daguerre w czternastej dzielnicy Paryża zamienia się w fotograficzne atelier, a potem w studio filmowe i siedzibę firmy producenckiej. Razem z reżyserką przeglądamy pamiątkowy album. Na fotograficznym kolażu rozpoznajemy znajome twarze: François Truffauta, Jeana-Luca Godarda, Alaina Resnaisa, Claude’a Chabrola, Jacques’a Rivette’a, ukochanego męża Jacques’a Demy’ego i kilku innych. W samym środku – Varda, jedyna kobieta w tej bandzie. Z jednej strony, w "Plażach Agnès" wszystko jest prawdą. Fakty i osoby się zgadzają. Studio istnieje, można do niego zajrzeć, kupić DVD, porozmawiać z montażystką, czasem nawet z samą babcią Vardą. Z drugiej strony, prawda cały czas wymyka się widzowi. Kino miesza się z życiem, filmowa narracja mitologizuje rzeczywistość. Gdy mówimy o mitach francuskiego kina, czujemy na karku oddech nowofalowców. I choć minęło ponad pół wieku, nie jest on wcale nieświeży.


Raz... Dwa...


Wszystko zaczęło się od żarliwej krytyki filmowej. Wokół pisma "Cahiers du Cinéma" pod redakcją André Bazina zebrała się grupa dzikusów, których edukacja nie przebiegała na salach wykładowych, lecz w filmowych klubach pasjonatów, którym maturę wystawiła Filmoteka. Ich wyostrzony język uderzał w fundamenty akademickiej twórczości większości francuskich reżyserów. Wprawdzie był to ciekawy okres dla rozwijających się pism branżowych, ucierały się standardy życia prasy filmowej, kompetencje autorów rosły, jednak żadna redakcja nie dysponowała taką bronią jak "Cahiers du Cinéma" – młodością. Pisząca o filmach, zbuntowana młodzież żyła przekonaniem, że kino francuskie toczy poważna, choć z pewnością uleczalna, choroba. Przyszli nowofalowcy atakowali wszelkich rzemieślników, wyznawców "kina papy" i lichych adaptatorów literatury, wielbili natomiast autorów przez wielkie A. Ciekawe we Francuskiej Fali jest to, że najpierw zaistniała na papierze. Szczęściarzem jest ten, kto kiedykolwiek zobaczył na własne oczy "dzieła zebrane" Godarda, czyli opasłe tomiska, składające się na cały jego dorobek teoretyczno-krytyczny. Nie ma wątpliwości, że filmy nowofalowe mogły powstać tylko dzięki uprzedniej, prasowej eksplikacji marzeń o filmach nowofalowych. Z tym, zapewne, problemu nie było, gdyż płodność piśmiennicza leży w naturze francuskiej kultury narodowej.



W "Marzycielach" Bernardo Bertolucciego mamy znamienną scenę, w której nieopierzony Amerykanin, Matthew, zostaje zaproszony na rodzinną kolację do nowych francuskich przyjaciół. Królem przy stole jest oczywiście Papa-intelektualista w rogowych oprawkach, który nie może być nikim innym, jak poetą. Podczas swojego wykładu o literaturze spostrzega, że amerykański przybysz jest bardziej zajęty zabawą zapalniczką, niż słuchaniem jego perory. Oczekuje wyjaśnienia. Matthew demonstruje więc, jak krawędź zapalniczki geometrycznie wpisuje się we wszystkie wzory na obrusie, poziome, pionowe i poprzeczne. Tak samo można ją wkomponować w geometrię ludzkiej dłoni i wszystkich przedmiotów na stole. Okazuje się, że nawet zapalniczka może być przyczynkiem do debaty o kosmicznej harmonii świata. Refleksyjność, umiejętność logicznej argumentacji i filozoficzna żyłka wywołują niemy zachwyt "publiczności". Dopiero teraz Amerykański gość może zostać przyjęty do domu francuskiego Papy. Podobnie było z Nową Falą. To z wielogodzinnych dyskusji w redakcji "Cahiers du Cinéma", zamienionych w zwarte, krytyczno-filmowe formy, wyłoniła się wizja przyszłego kina. Któż miał tę wizję zrealizować, jeżeli nie ci, którzy rozumieli ją najlepiej?


...Trzy... Start!


Nie licząc pewnych filmowych zapowiedzi ("Windą na szafot" Louisa Malle’a, "I Bóg stworzył kobietę" Rogera Vadima, "Ryzykant" Jeana Pierre’a-Melville’a), błyskotliwy początek zjawiska datuje się na 1959 rok. Opowiadając o swoim dzieciństwie w "Czterystu batach", François Truffaut ostentacyjnie zademonstrował, jaką pozycję może zająć reżyser-autor. Pokazał, że nie chodzi wyłącznie o osobiste podejście do scenariusza, w tym wypadku własnego autorstwa, ale także o pełną odpowiedzialność za aktorów, scenografię, montaż i wszystkie inne elementy, tworzące dzieło filmowe. Dziś wydaje się to oczywiste, lecz w latach sześćdziesiątych trzeba było pokazać widowni i krytyce, że nawet zmiana obiektywu w kamerze konstruuje inną rzeczywistość i prowadzi do innej interpretacji filmu. Jean-Luc Godard, opowiadając o niespełnionej miłości w "Do utraty tchu", zademonstrował, że autor może zrobić właściwie wszystko, na co tylko ma ochotę. Nie dość, że za kamerą posadził zawodowego fotografa, to jeszcze kazał mu użyć fotograficznej taśmy. Dialogi pisał na kolanie, na dzień przed zdjęciami. Jako mistrz teorii montażu ostentacyjnie zanegował jego klasyczne zasady. Ostre cięcia, nagłe zmiany rytmu, brak dialogu między ujęciem a przeciwujęciem, stworzyły nie tylko jeden z żywszych filmowych obrazów, ale także rozpoczęły długą ewolucję godardowskiej estetyki. Alain Resnais za szokujące zestawienie poatomowej traumy z namiętnością Francuzki do niemieckiego żołnierza w "Hiroszimie, mojej miłości" został wykluczony z głównego konkursu w Cannes, w 1959 roku. Dziś film uważany jest za jedno z arcydzieł kina, a eksperymenty ze środkami formalnymi otworzyły jeszcze szerzej drzwi do wewnętrznego świata bohaterów.



Nowofalowcy byli z eksperymentem na "ty". Próby, warsztatowe ćwiczenia, filmowe przymiarki tworzyły z nich eseistów kina. Dzięki nim po raz pierwszy pojawiło się "ja" zza kadru, słowa wypowiadane z offu przez wybitnego dokumentalistę, Chrisa Markera. Dzięki nim na scenę weszli nowi, nieznani wcześniej aktorzy, nie zawsze profesjonalni. Silnym zarzutem wobec starej gwardii była nieumiejętność opowiadania o współczesności. Publiczność, a w szczególności ta młoda, miała problem, żeby wyjść do kina chociażby na randkę – język pokolenia ojców, fabularna koturnowość oraz tekturowe dekoracje, nie sprzyjały romantycznej atmosferze. Nowofalowcy wprowadzili do kina uliczny żargon. I nie zapomnieli o zabawie. Językowe gry, ukryte w języku znaczenia i sprawiały im dużo przyjemności. Wielką przysługę zrobił nowofalowcom rozwój techniki. Na początku lat sześćdziesiątych wprowadzono synchroniczny dźwięk. Od tamtej pory można było pracować mikrofonem jak łopatą, zbierać dźwięki prosto z ulicy i zapomnieć o zatęchłym powietrzu studia nagraniowego. Jeszcze lepszym wynalazkiem okazały się lekkie, przenośne kamery. Żegnajcie studia, żegnajcie pokoje z dykty, witaj ulico! Nareszcie okazało się, że także na ekranie istnieją prawdziwe parki, kawiarnie, sklepy i… kina. Do dziś zjeżdżają do Paryża kinofile, pragnący przejść wzdłuż i wszerz wszystkie nowofalowe ścieżki. Lecz tamten Paryż wymiera. Żeby odnaleźć jego szczątki, trzeba się czasem przebić przez ścianę fleszy aparatów kompaktowych, albo przepastne hangary centrów handlowych.  


Nie macie na chleb? To idźcie do kina!


Ocena dokonań Nowej Fali zmieniała się przez lata. Po kilku sezonach czystej euforii przyszedł kac. Krytyka chłodnym okiem szacowała straty po okresie ostrej balangi. Padały nawet oskarżenia, że nowofalowcy zamiast klubów filmowych, tworzyli kluby wzajemnej adoracji. Koniec końców, obserwowaliśmy jednak triumf solidarności odbiorców. Francuzi, jak to Francuzi, lubią rzeźbić sobie idoli, więc i Nowa Fala otrzymała w końcu własne popiersie. Niemałych rozmiarów, trzeba przyznać. Teoretycy francuscy do dziś są przekonani o tym, że ich nurt miał kluczowy wpływ na "nowe fale" innych krajów. Myślę tutaj o nowym kinie czeskim, polskiej szkole filmowej, kinematografii radzieckiej, brytyjskich młodych gniewnych, nowym Hollywood, amerykańskim undergroundzie. Krótko mówiąc, wszystkich artystycznych erupcjach kina światowego lat sześćdziesiątych.

Nie da się zaprzeczyć, że nowofalowcy inspirowali. Ich petarda wystrzeliła w niebo najwcześniej. I zanim przyszły zmiany w kinie światowym, zdążyli już całkiem sporo napisać o tym, jak powinien wyglądać krajobraz po bitwie. Ale czy siła rażenia tej petardy była aż tak wielka?

W 1957 roku dziennik "Nouvel Observateur" przeprowadził wśród młodych Francuzów sondę na temat ideałów młodego pokolenia. Wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania socjologów. Okazało się bowiem, że w życiu młodych nie ma miejsca na żadne autorytety. Przeciętny Francuz nie szanował specjalnie pracy, władzy i rodziców.  Lubił za to pieniądze i wygodne życie. Największą wartością w życiu młodych była wolność, ale fakt, że była ona spadkiem po poprzednich pokoleniach, nikogo nie obchodził. Wyniki zostały opublikowane pod tytułem "Nadchodzi Nowa Fala", stąd zresztą nazwa nadana młodym filmowcom. Czy jednak ta charakterystyka dotyczy tylko Francji? Mimo że w latach sześćdziesiątych ludzie nie byli sąsiadami w globalnej wiosce, reagowali na te same kulturowe bodźce, wszczynali rewolucje we wszystkich dziedzinach, od obyczajowości po politykę. Także kino nie miało innego wyjścia, musiało się zmienić. I to wszędzie.

Czy można jednak w klarowny sposób wydestylować źródła twórczości jakiegoś artysty? A co dopiero inspiracje całego nurtu? To zabawa w zagadki logiczne, których rozwiązania nie zawsze przynoszą punkty drużynie francuskiej. Spróbujmy znaleźć przykłady. Wielkie zasługi, jeżeli chodzi o nowy typ aktorstwa, opierający się na metodzie improwizacji i udziale nieprofesjonalnych aktorów praktykował Amerykanin John Cassavetes, który pracę nad debiutanckimi "Cieniami" rozpoczął w Nowym Jorku w 1958. Natomiast pierwsza premiera francuskiego filmu nowofalowego, "Pięknego Sergiusza" w reżyserii Chabrola, miała miejsce w tym samym roku. Za jedną ze sztandarowych postaci Nowego Hollywood uważa się Briana de Palmę, zaś dokonania Francuzów są jednym z motorów napędowych jego twórczości. Lecz najistotniejszym przełomem w jego artystycznej karierze, który wpłynął na autorskie postrzeganie sztuki filmowej, był seans "Zawrotu głowy" Hitchcocka. A kto jeszcze kochał się na zabój w mistrzu suspensu? Rewizjonistyczni Francuzi! Koło się zamyka, podobne zależności można mnożyć bez końca.  



Jedno jest pewne. Żaden ruch filmowy wcześniej, ani żaden później, w tak oczywisty sposób nie traktował kina jako fetyszu. "Nic oprócz kina nie było dla nas ważne" – mawiał Godard. Redakcja "Cahiers du Cinéma" znajdowała się w sercu Paryża, na Polach Elizejskich. Codziennie schodzili się tam nie tylko krytycy, ale i aktorzy, filmowcy, wydawcy, scenarzyści. A prawdziwy tłum pojawiał się wtedy, kiedy do redakcji przychodził Bazin. Po kontakcie z tym genialnym krytykiem i teoretykiem filmu, nikt nie pozostawał taki sam. Ruch, który odbywał się wokół "Cahiers du cinéma", oznaczał intelektualną orgię u stóp X Muzy. Trudno się dziwić, jeżeli ktoś miał potem ochotę na bunt z kamerą w dłoni. Historia Nowej Fali ma w sobie coś z wolnościowych zrywów, romantycznych rebelii i walk powstańczych z happy endem. Nowa Francuska Fala stała się legendą, piękną opowieścią o bezgranicznej miłości do kina. Każdy kinofil choć raz miał ochotę zostać bohaterem takiej historii.
 


Mimo iż kinematografia francuska przeżyła jeszcze kilka pięknych momentów, to do dziś mówi się, że jej historia dzieli się na okres przed Nową Falą i po niej. Po niej został na pewno wielki szacunek dla sztuki filmowej. We Francji, nikt nikomu nie musi udowadniać, że na kino potrzeba pieniędzy. Widać powszechne oraz, co najważniejsze, wolne od pretensji przekonanie o tym, że film jest bardzo ważną częścią codziennego życia.  Parafrazując anegdotę o Marii Antoninie, gdyby lud Francji zjawił się pod Pałacem Elizejskim i powiedział Sarkozy’emu, że nie ma z czego żyć, usłyszałby w odpowiedzi: "Nie macie na chleb? To idźcie do kina!". Jeżeli ich ogniste uczucie do sztuki filmowej ma rekompensować pychę i skłonność do mitologizowania Nowej Fali, możemy im wybaczyć własną wersję historii kina współczesnego. Na przykład głęboką wiarę w to, że bez inspiracji nowofalowymi dziełami "Kanał" Wajdy nigdy by nie powstał.


Magdalena Chołyst


Magdalena Chołyst – (ur. 1985) absolwentka kulturoznawstwa i studentka filmoznawstwa na UAM w Poznaniu. Obecnie jest korespondentką przebywającą w Paryżu. Aby odnaleźć ślady Francuskiej Nowej Fali, czasem tonie w bezkresnym morzu turystów. Zawsze jednak dociera na brzeg. W chwilach wolnych wysiaduje na "Plażach Agnès", myśląc o swoich trójmiejskich korzeniach.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones