Relacja

CANNES 2019: Ona tańczy dla mnie

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2019%3A+Ona+ta%C5%84czy+dla+mnie-133249
To już nasza przedostatnia porcja canneńskich recenzji konkursowych filmów. Jesteście ciekawi kontrowersyjnego "Mektoub My Love: Intermezzo" Abdellatifa Kechiche'a? Czy Arnaud Desplechin sprawdził się jako fachowiec od kryminału w "Roubaix, une lumiere"? Jak wypadł weteran Marco Bellocchio w mafijnej opowieści "Il traditore"? Z odpowiedziami spieszy Michał Walkiewicz. 

***

Danse Macabre, rec. filmu "Mektoub My Love: Intermezzo"

Nowe dzieło Abdellatifa Kechiche'a ("Życie Adeli") to pozbawiony klasycznej dramaturgii zbiór impresji z życia młodych ludzi spędzających lato na francuskim wybrzeżu. Jego bohaterowie jedzą, piją i tańczą albo rozmawiają o jedzeniu, piciu i tańczeniu. Jak łatwo się domyślić, w życiu nastolatków pojawia się także mnóstwo okazji do przelotnych romansów oraz kilka szans na bardziej stabilne relacje. Opisując ten aspekt egzystencji bohaterów, Kechiche umiejętnie pogrywa z dwuznaczną sławą, której przysporzyły mu odważne sceny erotyczne...


Ups, czyżbym zaczął bezwiednie kopiować recenzję Piotra Czerkawskiego z poprzedniej części "Mektoub"? Mea culpa. Poza przeprosinami przyjmijcie do wiadomości fakt, że pewnie za rok – przy okazji ostatniego wersu opus magnum reżysera – ktoś wpadnie w ten sam wilczy dół. Zatem inaczej: nowe dzieło Abdellatifa Kechiche'a (i jak mniemam, stare również) to filmowy telegram. Tyłek. Stop. Cycki. Stop. Techno. Stop. Cycki, cycki, tyłek, tyłek, techno, tyłek, cycki, stop. Mam też wątpliwości, czy reżyser rozumie znaczenie słowa intermezzo, skoro stuka w telegraf niemal przez cztery godziny. Wyobrażam sobie sytuację, w której – jako nieodrodne dziecko kultury porno – jestem wymarzonym adresatem tej wiadomości. A jednak sposób, w jaki Kechiche podgląda tutaj młodość, nawet mnie wydaje się nadużyciem. 

Jak już się domyślacie, film pozbawiony jest klasycznej dramaturgii. Akcja rozpoczyna się na plaży, potem przenosi się do nocnego klubu, wreszcie zostaje spuentowana króciutkim epilogiem. Sekwencja na plaży służy za ekspozycję: poznajemy kwiat francuskiej młodzieży, wyszczerzonego wujka, który wyłania się z morskiej toni, oraz osiemnastoletnią turystkę trajkoczącą o jaskini platońskiej (no spoko). Po błyskawicznej, czterdziestominutowej rozmowie o niebie i chlebie, przenosimy się do nadmorskiej dyskoteki. Do tegoż przybytku rozpusty Kechiche wkracza już cały na biało i nakazuje potrzymać piwo wszystkim nudziarzom tego świata. Pośladki falują, basy pulsują, viva viva, Francja się kiwa! Tyłek w dżinsie, tyłek w lateksie, tyłek w lajkrze, tyłek w spandeksie, tyłek w jedwabiu. Widzialność obcowania człowieka z materiałem.  


Całą recenzję można przeczytać TUTAJ

***


Zdrajcy i zdradzani, rec. filmu "Il traditore"

Jeśli "Il traditore" dowodzi czegoś ponad wszelką wątpliwość, to tego, że na obecnym etapie kariery Marco Bellocchio może pozwolić sobie na wszystko – nawet na film, którego nie będziemy wymieniać jednym tchem z "Witaj, nocy" czy "Śpiącą królewną". Mafijna opowieść o chciwości, władzy i odkupieniu nakręcona jest z pozycji szacownego klasyka, który wie, że niczego nie musi udowadniać. Nie miejcie złudzeń, to komplement. 

 
Kanwą filmu jest prawdziwa historia Tomasso Buscetty, jednego z prominentnych członków cosa nostry oraz największego zdrajcy tzw. omerty – kodeksu nakazującego bezwzględną zmowę milczenia. Po długiej karierze pełnej spotkań z ciekawymi ludźmi (w Ameryce Buscetta zaczynał pod kuratelą rodziny Gambino), zabiegów upiększających (operacje plastyczne nie były dla niego tematem tabu) oraz krajoznawczych podróży (był aresztowany chyba pod każdą szerokością geograficzną, od Francji przez USA po Brazylię), gangster obrócił się przeciw swoim mocodawcom. Nie mógł dłużej znieść, że organizacja wyciera sobie buty "sycylijskimi" wartościami – zwłaszcza po przejęciu władzy przez Salvatore Riinę z klanu Corleone. "Wszystko się zmieniło – przekonywał w słynnym wywiadzie z dziennikarzem Corriere Della Serra – zostały tylko szał, wojna, krew. I pieniądze. Wszystko dla pieniędzy". 


Całą recenzję można przeczytać TUTAJ

***


Reprezentacja biedy, rec. filmu "Roubaix, une lumiere"

Jeśli śledzicie poczet współczesnych autorów znad Sekwany, Arnaud Desplechin na pewno nie jest wam obcy. To reżyser, który po obiecujących początkach (fenomenalna "Esther Kahn") powędrował w głąb króliczej nory i wrócił stamtąd jako adept pop-egzystencjalizmu z cyklu "długie szale, jesienne liście, ból istnienia" ("Kobiety mojego życia"). Zaś znając jego swobodne podróże po kinie gatunków, musieliście obawiać się, że kiedyś nakręci kryminał. Niespodzianka! 


"Roubaix, une lumiere" to rzecz o dzielnych policjantach, trudnym życiu na kwadracie, a także – co w kontekście powyższego nie dziwi – mellivle'owski z ducha lament nad parszywym światem. Chociaż twórca powraca nie po raz pierwszy do miejsca urodzenia, całość nie sprawia wrażenia intymnego rozliczenia. Mimo że temat podnosi z ulicy, biorąc na warsztat sprawę szokującego mordu w przygranicznym miasteczku Robauix, całość wydaje się oderwana od rzeczywistości. Pełna jest natomiast taniego filozofowania oraz nudnego proceduralu, który pasuje bardziej do serialowej konfekcji z cyklu "Kryminalne zagadki" niż na festiwal w Cannes. 

Sprawa, o której mowa, dotyczy brutalnego morderstwa 82-letniej staruszki. Podejrzenia padają na parę żyjących wspólnie sąsiadek, lecz prowadzący śledztwo gliniarze nie mają pewności. Policjanta alfa gra Roschdy Zem – facet o niezwykle fotogenicznej twarzy, wyglądającej trochę jak zaciśnięta pięść. W sąsiadki wcielają się Sara Forestier oraz Lea Seydoux kojarzone głównie z rolami wyrafinowanych intelektualistek. Jest to o tyle istotne, że każdy gra tu w swoim filmie. Pierwszy obraz opowiada o twardym facecie z miękkim sercem, który rozgryza specyfikę lokalnej społeczności. I da się go oglądać bez bólu – zwłaszcza że na bohatera wyrasta tu samo Roubaix, miasto o jednym z największych współczynników bezrobocia i przestępczości we Francji. Desplechin zachowuje się wprawdzie, jakby kręcił budżetową wersję "The Wire", lecz jeśli ktoś jest łasy na podobne klimaty, raczej nie będzie kręcił nosem.  


Całą recenzję można przeczytać TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones