Relacja

Camerimage Dzień 4: Nauka świadomego życia

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Camerimage+Dzie%C5%84+4%3A+Nauka+%C5%9Bwiadomego+%C5%BCycia-56480
Za nami już 2/3 konkursu głównego XVII Plus Camerimage. We wtorek zaprezentowane zostały kolejne trzy tytuły, w tym polski "Rewers", który można aktualnie oglądać w kinach. Naszą recenzję znajdziecie TUTAJ.


Listy i modlitwy

Drugim obrazem konkursowym czwartego dnia festiwalu była fińska produkcja telewizyjna "Postia pappi Jaakobille" (Listy do ojca Jakuba). To bardzo kameralna historia rozpisana na dwójkę aktorów. Opowiada ona o starym i ślepym księdzu, który zajmuje się głównie odpowiadaniem na listy z pytaniami i prośbami o modlitwę. Jego nową asystentką zostaje zwolniona z więzienia Leila. Kobieta przypomina dzikie zwierzę, jest nieufnie nastawiona do całego świata. Nie chce od ludzi niczego – ani pomocy ani przebaczenia... A przynajmniej takie stara się zrobić wrażenie.

"Listy do ojca Jakuba" z łatwością mogły stać się kolejną ckliwą opowiastką o tym, jak to zatwardziały kryminalista odkrywa w sobie człowieczeństwo. Scenariusz Klausa Härö na szczęście jest o wiele bardziej rozbudowany, a dwójka aktorów zrobiła naprawdę sporo, byśmy uwierzyli w prawdziwość bohaterów. Owszem, Leila rzeczywiście się zmieni pod wpływem księdza. Wbrew sobie, po otarciu się o śmierć, otworzy się i w zamian uzyska nie tylko przebaczenie ale także coś jeszcze bardziej cennego. Jednak każda relacja międzyludzka jest dwukierunkowa, stąd obecność Leili wywrze wpływ również na ojca Jakuba. Przez całe lata nie robił on nic, jak tylko odpowiadał na listy. Przekonał siebie, że jest niezbędny, że bez jego modlitwy nastąpią tragedie niemożliwe do naprawienia. Leila jest niczym zimny prysznic, w dość obcesowy sposób uczący go pokory. On też ma problemy z przełknięciem gorzkiej pigułki. Dzięki kobiecie przypomina sobie o tym, jakie jest jego miejsce, może rozliczyć się z grzechu pychy i zrozumieć głębię boskiego miłosierdzia, zanim będzie za późno.

Sukces filmu w duże mierze tkwi w relacji pomiędzy dwójką bohaterów. Kaarina Hazard i Jukka Keinonen idealnie się uzupełniają tworząc zachwycający emocjonalną głębią duet. To kreacje skromne, wyciszone, a jednocześnie niezwykle mocne w imitacji życia. Podobnie jest ze zdjęciami. Zero efekciarstwa, bombardowania widza tanimi, acz widowiskowymi sztuczkami. Tuomo Hutri postawił na zdjęcia, które są praktycznie niezauważalne, a jednak jako całość stanowią istotny element budowania nastroju i za to należą mu się brawa.

Trzy kobiety

Ada, Esther i Marjorie to trzy kobiety, które wzięły udział w locie holenderskich linii lotniczych do Nowej Zelandii, gdzie czekali na nie narzeczeni i wizja nowego świata. Kobiety poznały się i zaprzyjaźniły podczas długiego lotu, jednak osobą, która naprawdę złączyła je na zawsze, jest Frank, także uczestnik lotu. Przystojny mężczyzna od razu zwraca uwagę na piękną Adę i zakochuje się niemal od pierwszego wrażenia. Kobieta nie jest mu obojętna, lecz, niestety, spotkała go o kilka miesięcy za późno:  przyrzeczono ją komuś innemu. Nie mogąc być z nią, nie chcąc ustatkować się z inną, Frank staje się kobieciarzem i wiecznym kawalerem. Jego pierwszą partnerką jest Esther, uciekająca z Holandii od wspomnień o Holokauście. Owocem przelotnego romansu jest syn, którego Esther nie chce wychowywać jako samotna matka. I tu na scenę wchodzi Marjorie. Kobieta bardzo pragnie dzieci, lecz nie może ich mieć. Zgadza się zatem zostać matką dla syna Esther. Całą tę skomplikowaną historię poznajemy poprzez retrospekcje, kiedy kobiety, wiele lat po tych wydarzeniach, szykują się na pogrzeb Franka.

"Bride Flight" to rzecz, która spodoba się głównie fankom romansów i melodramatów. Twórcy nie odmówili sobie ani grama ckliwości, czego rezultatem jest film słodki aż do przesady. Nagromadzenie tragedii i miłosnych dramatów jest tak duże, że spokojnie starczyłoby na kilka mniejszych produkcji. Całość zrobiona jest z wielkim rozmachem, dotyczy to także zdjęć i podniosłej muzyki.

Prawdopodobnie nie byłbym w stanie przełknąć całej tej emocjonalnej kutii, gdyby nie odtwórcy  głównych ról, a przede wszystkim Karina Smulders i Waldemar Torenstra. Rzadko zdarza się, by dwójka aktorów tak doskonale dogadywała się na ekranie. Między nimi aż iskrzy - naprawdę uwierzyłem w wielką, niespełnioną miłość Ady i Franka. Pozostałe kobiece role również są na tyle wyraziste, by trzymać w szachu cały ten przyprawiający o mdłości sentymentalizm.

O życiowych drogach na skróty

David (Peter Sarsgaard) jest zbyt piękny, by mógł być prawdziwy. Mimo to dziewczyna może marzyć, prawda? I Jenny wkracza w ten świat ze snu, pełen luksusu i swobody z radością i ignorancją typową dla żywej, inteligentnej i spragnionej wrażeń 16-latki. Niestety, w pewnym momencie dziewczyna popełnia błąd i zapomina, że to wszystko jest snem. Ignoruje niepokojące sygnały sugerujące kłamstwo i manipulację i przekonuje siebie samą, że to jest jej życie. Jednak w prawdziwym świecie drogi na skróty nie wychodzą na dobre i Jenny mocno się sparzy, niemal przekreślając swoje szanse na realizację wszystkich planów i ambicji.

Twórcy filmu "Była sobie dziewczyna" dalecy są od potępiania postępowania Jenny, czy wygłaszania kazań z ambony o konieczności dobrego prowadzenia się. Wręcz przeciwnie, z filmu jasno wynika, że mimo wszystkich błędów, mimo całego zagrożenia zrujnowaniem sobie życia, Jenny dobrze zrobiła. Rozpostarła bowiem skrzydła, wyrwała się ze sztywnej klatki społecznych konwenansów i wszystkie nabyte doświadczenia prędzej czy później zaprocentują, choćby poprzez sam fakt, że teraz będzie potrafiła docenić konieczność mozolnej nauki. Oczywiście, droga, jaką wybrała Jenny, nie jest dla każdego. Mogą na nią wstąpić tylko osoby wystarczająco inteligentne i samoświadome, by nie zatracić się całkowicie. Jenny ma dostatecznie silny charakter, by podnieść się po ciosie i zbudować sobie życie na trwałych podstawach.

Niestety, sam film nie przypomina Jenny, a raczej Davida. Na początku jest uroczy, zabawny i niezwykle przyjemny w oglądaniu. Z czasem jednak traci tempo, zaczynając się rozłazić na wszystkie strony.  Całość sprawia wrażenie, jakby twórcom frajdę sprawiało opowiadanie jedynie o uwodzeniu Jenny urokami świata, a moralizatorska część została zrealizowana z przymusu. Giną gdzieś interesujące portrety psychologiczne (wyjątek stanowi postać zagrana przez Sally Hawkins), zapomnieć można o iskrzących się od inteligencji i dowcipu dialogów. Na szczęście pierwsza połowa jest naprawdę znakomita - dla Sarsgaarda, Carey Mulligan, Alfreda Moliny i Rosamund Pike warto dać "Dziewczynie" szansę.

Gra w ojcostwo

"The Boys Are Back" to ten rodzaj filmu, który nigdy by nie powstał, gdyby nie zainteresowanie nim gwiazdy – w tym przypadku Clive'a Owena. Najwyraźniej spodobał mu się literacki pierwowzór i uznał, że będzie to doskonały materiał na pokazanie się widzom od poważniejszej strony. Niestety, takie inicjatywy rzadko się sprawdzają i z perspektywy czasu jawią się jedynie jako folgowanie aktorskiej hybris.

W "The Boys Are Back" Owen wciela się w dziennikarza sportowego. Jest on kochającym mężem (dla drugiej żony) i ojcem (dla drugiego syna), jednak z powodu pracy w domu nie spędza zbyt wiele czasu. To będzie się musiało zmienić, kiedy po wyczerpującej chorobie nowotworowej jego żona umrze. Pozostawiony mężczyzna jest zdeterminowany, by stać się prawdziwym ojcem dla swojego syna. Nie bardzo mu to wychodzi, a kiedy do jego życia powróci syn z pierwszego małżeństwa, sprawy skomplikują się jeszcze bardziej.

Film ma swój urok, a sam Owen całkiem dobrze radzi sobie z rolą ojca i zrozpaczonego wdowca. A jednak jako całość "The Boys Are Back" po prostu nie funkcjonuje. Jest płytki, zbudowany na stereotypach, twórcy nie wykazali się nawet odrobiną inwencji. Naprawdę trudno uwierzyć, że jest to autentyczna historia. Film doskonale sprawdzi się jako zapchajdziura w ramówce stacji telewizyjnej. Można przy nim miło spędzić czas, jednocześnie robiąc choćby pranie albo kolację. Po seansie zaś szybko wyparuje z pamięci.

Coco Chanel po raz drugi

W światowym kinie często mamy do czynienia ze zjawiskiem dublowania się pomysłów, czego rezultatem jest powstawanie w krótkim okresie czasowym kilku filmów o podobnej tematyce. Przykładem tego może być postać Coco Chanel. Niedawno oglądaliśmy  początki jej kariery w "Coco Chanel", a teraz poznaliśmy ciąg dalszy w filmie "Coco Chanel & Igor Stravinsky". Niestety, obraz Jana Kounena okazał się jeszcze większym rozczarowaniem od biografii z Audrey Tautou w roli głównej.

Zgodnie ze swoim tytułem opowiada on o więzi łączącej słynną kreatorkę mody z równie znanym muzykiem, jaką nawiązali na początku lat 20. Coco, mająca już i sławę i pieniądze, zafascynowana muzyką Strawińskiego oferuje jemu i jego rodzinie dom, w którym mogą zamieszkać i gdzie będzie on w spokoju komponował. Podczas gry Strawiński pracuje nad nowym utworem, a Coco zajmuje się tworzeniem perfum, pomiędzy dwójką nawiązuje się nić fascynacji, która z czasem przekształci się w romans. I tu pojawia się problem. Kounen nie potrafi wiarygodnie zaprezentować tej relacji, a wszystko przez niedopracowaną konstrukcję postaci kompozytora. Och, Mads Mikkelsen gra go bardzo dobrze, ale co z tego, skoro nie ma za bardzo, co grać. Trudno zrozumieć, dlaczego wdał się w romans z Coco Chanel, co nim motywowało, czego szukał. Obie postaci kobiece, i Coco, i żona Strawińskiego, są bohaterkami psychologicznie skomplikowanymi, a tymczasem Strawiński jest postacią pustą. Finałowa scena nie daje przekonującego wyjaśnienia. Tak naprawdę ciekawiej w  filmie wypada więź pomiędzy Coco a Katarzyną.

To zaskakujące, że postać o barwnej biografii jak Coco jest tak trudnym tematem dla filmowców. Wydawać by się mogło, że jest to samograj i naprawdę nie trzeba się zbyt mocno starać. "Coco Chanel & Igor Stravinsky" pokazuje, że na dobrą biografię kreatorki mody wciąż musimy poczekać.

Środa będzie na Camerimage dniem studenckim, dającym okazję spojrzenia na to, co też rodzi się w głowach młodych twórców. Jest to też okazja na przyjrzenie się bliżej innym festiwalowym propozycjom, które odbywają się poza Teatrem Wielkim.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones