Wywiad

Graffiti kontra system. Dzień drugi festiwalu Camerimage

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Graffiti+kontra+system.+Dzie%C5%84+drugi+festiwalu+Camerimage-32210
Drugi dzień festiwalu Camerimage rozpocząłem od filmu "Indigenes" - francuskiej produkcji wojennej, którą nad Sekwaną obejrzało ponad 3 miliony widzów. Obraz powstały w dużej mierze dzięki zaangażowaniu niezwykle popularnego komika i aktora Jamela Debbouze opowiada historie złożonych z mieszkańców francuskich kolonii w Afryce oddziałów, które pod trójkolorową flagą walczyły z nazistami podczas II Wojny Światowej.

Fabuła filmu koncentruje się na losach czterech mężczyzn - Saida, Abdelkadera, Messaouda i Yassira. Wszyscy pochodzą z Afryki i choć żaden z nich nigdy nie był we Francji decydując się wstąpić do tworzonej armii i walczyć z hitlerowcami. Każdym z nich kierują nieco inne pobudki, każdy też ma inne cele w życiu, wszyscy jednak doświadczają niesprawiedliwości ze strony przełożonych wyraźnie faworyzujących "rdzennych" francuzów nad - jak to określają - "tubylców".

Aż pięć lat zajęło twórcom "Indigenes" zebranie 16 milionów dolarów na produkcję filmu. Udało im się głównie dzięki zaangażowaniu w projekt Jamela Debbouze - popularnego we Francji komika i aktora o marokańskich korzeniach. Debbouze nie tylko zdecydował się zagrać jedną z ról w filmie, ale również podjął się jego produkcji.



Akcja "Indigenes" rozpoczyna się w 1943 roku przedstawieniem głównych bohaterów dramatu. Później, wzorem "Wielkiej Czerwonej Jedynki" Samuela Fullera towarzyszymy im podczas walk we Włoszech, Alzacji, Dolinie Renu, Wogezach i wreszcie w finałowej bitwie Alzacji, gdzie czterech afrykańskich ochotników stawiło czoła przeważającym siłom niemieckim.



16 milionów dolarów na realizację wojennej epopei to stanowczo za mało. Wiedział o tym scenarzysta i reżyser Rachid Bouchareb, który pracując nad "Indigenes" skoncentrował się na scenach batalistycznych (swoją drogą podobnie jak cały obraz świetnie sfilmowanych przez Patricka Blossiera), ale na ich uczestnikach. Każdemu z głównych bohaterów poświęcono wystarczającą ilość czasu, żeby widz mógł go poznać, zrozumieć i wreszcie się do niego przywiązać. Co najważniejsze nie zawiedli aktorzy. Odtwarzający główne Jamel Debbouze, Samy Naceri, Roschdy Zem i Sami Bouajila stworzyli wiarygodne i zapadające w pamięć kreacje.

Jedyne co przeszkadza w "Indigenes" to pewna schematyczność fabularna. Film jest przewidywalny, a bohaterowie skrojeni według sprawdzonych wzorców. Może właśnie dlatego dwie godziny projekcji nieco się jednak dłużą.


Drugim filmem jaki obejrzałem wczoraj był pokazywany w ramach Konkursu Debiutów Europejskich "Wholetrain" - niemiecko-polska produkcja Floriana Gaaga opowiadająca o subkulturze graficiarzy.

Bohaterami "Wholetrain" są czterej przyjaciele tworzący grupę o nazwie Keep Steel Burning (KSB). Mimo zatargów z policją polującą na "wandali" są na szczycie a ich prace budzą respekt. Wyzwanie rzuca im inna grupa o nazwie Above The Law (ATL), której członkowie udowadniają, że są lepszymi graficiarzami niż dzierżący do tej pory palmę pierwszeństwa KSB. Ci jednak nie zamierzają się poddawać. Lider KSB planuje zniszczyć konkurencję pokrywając graffiti jeden ze stojących na strzeżonej bocznicy pociągów. Ta decyzja staje się początkiem wydarzeń, które na zawsze zmienią życia ich uczestników.



Pochodzący z Niemiec, ale wykształcony w USA Florian Gaag na swój pełnometrażowy debiut wybrał niezwykle wdzięczny temat bowiem w ciągu kilkudziesięciu lat filmowcy sięgali po niego niezwykle rzadko, a jeśli już to tylko po drugiej stronie oceanu. Akcja "Wholetrain" rozgrywa się natomiast w anonimowym niemieckim mieście, które przez sporą część czasu projekcji odtwarza? Warszawa.

Film niemieckiego reżysera to jednak nie opowieść o fenomenie graffiti, ale o ludziach je tworzących, ludziach, dla których malowanie ścian i pociągów staje się nałogiem ważniejszym od ich rodzin, przyjaciół, a nawet życia. Florian Gaag wie o czym mówi. Sam przez wiele lat zajmował się tworzeniem graffiti i jest jego wielkim miłośnikiem. Choć nie określa "Wholetrain" mianem filmu autobiograficznego, przyznaje, że znalazło się w nim wiele elementów z jego osobistych doświadczeń.

Perypetie bohaterów ilustruje niezwykle umiejętnie dobrana ścieżka dźwiękowa, na której znalazły się hip hopowe kompozycje największych gwiazd rapu zza oceanu, między innymi Freddiego Foxxxa, KRS-One, Planet Asia i Grand Agent. W kompozycji z doskonałymi, stylizowanymi na dokument zdjęciami tworzą doskonałą mieszankę, którą docenili już jurorzy festiwalu Berlinale przyznając "Wholetrain" w tym roku nagrodę DIALOGUE en Perspective.



Podczas spotkania z publicznością Florian Gaag zdradził, że aż rok zajęło mu uzyskanie odpowiednich pozwoleń umożliwiających nie tyle realizację filmu, co pokrycie graffiti kolejowych wagonów. Żadne z europejskich miast nie chciało wyrazić na to zgody bojąc się, że obraz może zachęcić młodych ludzi do naśladownictwa i narazić lokalne samorządy na niemałe koszty związane z usuwaniem rysunków. Stosowne pozwolenia udało się uzyskać dopiero w Warszawie, gdzie filmowcy nie tylko mogli pomalować cały pociąg, ale również udało im się namówić do współpracy kolejarzy, którzy na życzenie ekipy przestawiali pociągi w miejsca najdogodniejsze do realizacji zdjęć.

- Praca w Warszawie to była prawdziwa przyjemność - mówił Florian Gaag. - Współpracujące z nami studio Yeti Films wszystkim się zajęło umożliwiając nam realizację rzeczy, których nie moglibyśmy zrobić w innych krajach.

"Wholetrain" powstał za bardzo nieduże pieniądze w bardzo szybkim czasie. Chęć zrealizowania postawionych przed nimi zadań wymagała od reżysera i jego operatora - Christiana Reina, doskonałego porozumienia.

- Znamy się z Florianem od 20 lat. Myślimy podobnie, dzielimy tę samą estetykę - mówił na spotkaniu z widzami Christian Rein. - Zanim rozpoczęliśmy zdjęcia cały scenariusz przerobiliśmy dodatkowo "na sucho" tak, że po wejściu na plan wiedzieliśmy doskonale co mamy robić.


Podobnego komfortu nie miał już chyba Steven Zaillian, którego film "Wszyscy ludzie króla" sprawia wrażenie jakby powstawał bez reżysera, pomysłu i... polotu.

Zrealizowany w tym roku obraz to druga już ekranizacja głośnej, uhonorowanej nagrodą Pulitzera książki Roberta Penna Warrena uznawanej za najlepszą amerykańską powieść polityczną wszech czasów, której pierwsza ekranizacja z 1949 roku została uhonorowana trzema Oscarami a w 2001 roku wpisana przez Bibliotekę Kongresu do Narodowego Rejestru Filmów.



"Wszyscy ludzie króla" to historia Williego Starka - polityka-populisty, który dzięki głosom prostych ludzi zostaje wybrany na gubernatora stanu Luizjana. Niestety, z chwilą kiedy zdobywa wymarzone stanowisko zapomina o swoich wyborczych obietnicach i staje się takim samym skorumpowanym politykiem jak ci, których oskarżał w swoich płomiennych wystąpieniach podczas kampanii.

Film szykowany był na oscarowego pewniaka. Scenariusz powstał na podstawie doskonałej i wciąż żywej w USA powieści, za kamerą stanął doświadczony scenarzysta mający na swoim koncie tak głośne produkcje jak "Lista Schindlera", czy "Hannibal", a w rolach głównych wystąpiły największe gwiazdy kina: Sean Penn, Jude Law, Kate Winslet i Anthony Hopkins. Niestety, w ostatecznym rozrachunku obraz Zailliana można co najwyżej pokazywać dzieciom w szkole jako naoczny przykład ludowego porzekadła - z dużej chmury mały deszcz.

We "Wszystkich ludziach króla" nic do siebie nie pasuje. Fabuła jest rozwlekła, pełna niepotrzebnych retrospekcji, nadmiernie rozbudowanych i nie prowadzących donikąd dialogów i zwyczajnie nudna. Sean Penn z kolei nie potrafi odnaleźć się w roli Starka, którego upodabnia do natchnionego kaznodziei z objawiami ADHD, a nie do wyrafinowanego i cynicznego polityka. Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo imponującej obsady, doskonałych zdjęć Pawła Edelmana i niezłej muzyki Jamesa Hornera film Zailliana zwyczajnie nie obchodzi widzów, a to jest chyba najgorsza rzecz jaka może się przydarzyć reżyserowi.


Równie negatywne odczucia nie towarzyszyły mi natomiast podczas drugiego filmu pokazywanego w ramach Konkursu Debiutów Europejskich - fińskiego dramatu "Koti-ikävä" w reżyserii i według scenariusza Petriego Kotwicy.

Bohaterem filmu jest nastolatek Sami, który ze złamaną ręką i poważnym urazem psychicznym trafia do szpitala psychiatrycznego. Separuje się od grupy, nie chce z nikim rozmawiać. Z czasem jednak zaczyna się otwierać najpierw na innych pacjentów, później terapeutów, a my poznajemy tragiczną historię nastolatka zmuszonego do opieki nad cierpiącą na depresję i niestabilną emocjonalnie matką.



Petri Kotwica na swój pełnometrażowy debiut wybrał niezwykle trudny temat, ale poradził z nim sobie wyśmienicie. Utrzymany w tonacji sepii, ilustrowany dynamiczną muzyką i ciekawie sfilmowany obraz autentycznie wciąga. Przynajmniej przez większą część czasu. Ta misterna konstrukcja sypie się bowiem wraz z ujawnieniem sekretu Samiego, który po pierwsze nie dość, że jest przewidywalny, to jeszcze przedstawiony został przez reżysera w sposób zupełnie niewiarygodny. Na szczęście dochodzi do tego na kilka minut przez końcem filmu. :)

"Koti-ikävä" to przede wszystkim popis doskonałego aktorstwa. Julius Lavonen tworzy niesamowitą kreację wcielając się w postać Samiego umiejętnie pokazując dwie twarze chłopca - w szpitalu psychiatrycznym i przez przybyciem do niego. W pamięci zostaje również rola Tarji Heinula wcielającej się w postać niepotrafiącej poradzić sobie z własnym życiem matki chłopca.


Wydarzeniem specjalnym drugiego dnia festiwalu Camerimage 2006 była wystawa kolekcji malarstwa Jerzego Skolimowskiego pt. "białe-czarne-czerwone". Reżyser, scenarzysta, aktor, producent, malarz, poeta, dramatopisarz od blisko 40 lat pracuje za granicą po raz drugi podczas festiwalu otwiera wystawę swoich prac [pierwsza kolekcja - "Czarnowidzenie" - została zaprezentowana 4 lata temu]. Zaprezentowana wczoraj kolekcja obejmuje 50 obrazów, z których wystawiono 21 płócien. Gościem wernisażu był David Lynch oraz wiele innych, ważnych postaci świata filmu i sztuki.


Przede mną trzeci i niezwykle obiecujący dzień festiwalu Camerimage podczas którego zaprezentowane zostaną między innymi "Labirynt fauna" Guillermo del Toro oraz niezwykle ciekawie zapowiadający się "Prestiż" Christophera Nolana. Szykują się prawdziwe filmowe emocje, a wrażeniami z nich podzielę się z wami w następnej relacji.



Informacje o festiwalu
Inland Empire wyzwaniem dla widzów [2006-11-26]
"Labirynt fauna" wydarzeniem festiwalu Camerimage 2006 [2006-11-28]
Premiera "Sztandaru chwały" na festiwalu Camerimage [2006-11-29]
"Iluzjonista" oczarował publiczność festiwalu Camerimage [2006-11-30]
"Królowa" rządzi! Szósty dzień festiwalu Camerimage [2006-12-01]
Nakręcony w Łodzi horror "Thr3e" na festiwalu Camerimage [2006-12-02]
"Black Dahlia" De Palmy na festiwalu Camerimage 2006 [2006-12-03]

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones