...po rewelacyjnej roli w "Bloodline" jestem bardzo ciekaw jak wypadnie! Oby nie przesadzono z Vaderem, bo przyćmi wszystkich nowych bohaterów. Sith powinien wparować na koniec, by zaprowadzić porządek (przy okazji zrobić rozpierduchę) i tyle, żeby nie było przesytu.
PS. Życzyłbym sobie również dobrej roli Mikkelsena, ale ze względu na graną postać nie spodziewam się zbyt długiej jego obecności na ekranie. Za to o występ Felicity jestem spokojny. Premiera coraz bliżej! ;D
Było tak jak chciałeś, Vader pozamiatał tylko na koniec, a nawet lepiej, bo w sumie przez 2 minuty roli w całym filmie pokazał więcej, jak cała stara trójca przez ponad 2 godziny w VII części. ;)
Odnośnie Sitha dostałem dokładnie to, na co czekałem: Vader nie ma zbędnych scen, a każde jego pojawienie się robi duże, czy nawet bardzo duże wrażenie ;)
Twórcy nie dali mu (Mendelsohnowi) zbyt wiele okazji do wykazania się, ale jego postać jako jedna z niewielu wybrzmiewa w jakikolwiek sposób. Kreacja postaci, a raczej jej brak, to chyba największa skaza tego filmu.
Trochę szkoda niewykorzystanego potencjału tej postaci...ogólnie właśnie do rozwoju bohaterów można przyczepić się najbardziej, bo strona wizualna jest bez zarzutu.
Wizualnie film jest piękny i tu nie mam najmniejszych zastrzeżeń, bo końcowa bitwa jest prawdopodobnie najlepszym tego typu widowiskiem w całej serii. Niestety ten jeden element nie jest w stanie zakryć mojego ogólnego rozczarowania. Szkoda, bo czułem, że w filmie był zdecydowanie większy potencjał.
Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że najlepszym widowiskiem tego typu w historii kina, bo nie przychodzi mi na myśli nic nakręconego tak dobrze z takim rozmachem.
Jakbym miał się pokusić o zdiagnozowanie braków to (poza nieobecnością muzyki Williamsa) głównym ich powodem była wg mnie szczupłość czasu, która nie pozwoliła rozwinąć wszystkich bohaterów (bo do samych aktorów - może poza Whitakerem - nie mam żadnych zarzutów). Wg mnie śmiało można by usunąć np. mnicha i człowieka-arsenał, ale rozumiem, że byli zapewne zabiegiem marketingowym na Chiny i przełoży się to na parę milionów dolarów więcej - nie można mieć wszystkiego...
Rozczarowanie rozczarowaniem, ale już sama końcówka robi chyba na każdym niesamowite wrażenie - może na początku trochę brakowało mi klimatu poprzednich filmów SW (który to np. "Przebudzenie Mocy" posiadało), ale w zamian otrzymałem bitwę kosmiczną, o jakiej marzyłem jako fan tego uniwersum oraz Vadera, na jakiego czekałem od czasów epizodu VI. Na dodatek - patrząc bardziej całościowo - taki wstęp czyni "Nową nadzieję" jeszcze ciekawszą i zmienia sposób jej postrzegania.
Może nie tyle szczupłość czasu, co niewłaściwe jego dysponowanie. Znalazło się tu miejsce dla wielu kompletnie niepotrzebnych scen, a jak przyszło co do czego film zamiast przedstawiać fabułę, musiał o niej opowiadać. Dlatego IMO największy karny pindol należy się za scenariusz, bo ten jest po prostu klapą.
Jasne, że końcówka robi wrażenie, ale nie zaciera to moich wrażeń z pozostałej części. Musiałem czekać ponad 1,5h, żeby poczuć wreszcie satysfakcję z seansu.
Jako samo widowisko Łotr jest zajebisty (z naciskiem na ostatnie 30 minut), ale już jako film - całokształt, dla mnie wypada bardzo przeciętnie.
Musiałbym obejrzeć drugi raz, bo na razie to taka ocena wrażeń na gorąco.
Ok, rozumiem o co Ci chodzi, pewnie jako nie-fan inaczej bym podszedł do sprawy, lecz jako długoletni fan SW nie mogę przejść obojętnie obok TAKIEGO powrotu ulubionego czarnego charakteru ever oraz wymarzonej bitwy kosmicznej ;) duży plus również za odwagę w potraktowaniu bohaterów (odnośnie ich poświęcenia - przecież mogli zostawić furtkę na kontynuację ich wątków w innym filmie - oraz faktu, że nie są czarno-biali).