Podczas oglądania "Świętych z Bostonu", miałem mnóstwo skojarzeń z innymi podobnymi produkcjami - późniejszym o rok "Przekrętem" czy wcześniejszym "Pulp Fiction". "Święci" nie dorównują poziomem do tych kultowych utworów, proponują jednak pierwszorzędną i niezobowiązującą postmodernistyczną zabawę. Świetny pomysł miał reżyser na filmową narrację - najpierw Dafoe niekonwencjonalnie rekonstruuje morderstwa, później obserwujemy same zdarzenia i sprawdzamy czy i o ile się pomylił. Czasem twórca za pomocą zmyślnego montażu łączy te dwie płaszczyzny czasowe. Genialne i niezwykle zabawne są dialogi. Aktorstwo pierwszorzędne - prawdziwy popis daje zwłaszcza Dafoe, udowadnia, że uroda jest absolutnie zbędna do zostania wybitnym aktorem. W "Świętych" jest porywający i hipnotyzujący.
Lekko kontrowersyjny jest oczywiście pomysł, wcześniej podejmowany choćby w "Urodzonych mordercach" Stone'a, ale wzięty jest w nawias i nie wpływa negatywnie na odbiór filmu. Podobała mi się wariacja na temat zjazdu na sznurze przypominająca "Mission: Impossible", chodzenie po kanałach wentylacyjnych ze "Szklanej pułapki" czy motyw liny z filmów z Bronsonem. Kapitalna strzelanina i motyw z sześciostrzałowym rewolwerem. Wszystko sfilmowane z dystansem i dynamicznie - tę wybuchową mieszankę ogląda się pierwszorzędnie. Polecam!