Jak widać fabuła jest bardzo prosta, by nie napisać, że miejscami naciągana, jednak to nie ona świadczy o sile tego obrazu. Tutaj liczy się zdecydowanie bardziej szybka akcja, humor (scena z kotem czy dowcip Rocco) i ogólna "tarantinowska" konwencja. Co prawda filmowi trochę brakuje do poziomu "Pulp Fiction" czy prześwietnemu "Przekrętowi" Ritchiego, ale i tak jest naprawdę niezły. Miejscami postacie są nawet mocno "przerysowane" (szczególnie agent FBI grany przez Willema Dafoe czy detektyw-idiota Greenly) co też jest nawiązaniem do najlepszych filmów tego gatunku. Aktorstwo jest dobre, szczególnie wspomnianego Dafoe, para głównych bohaterów może nie ukazała jakiejś rewelacyjnej formy, ale nie można się przyczepić. Zdjęcia dobre, za to naprawdę warto zwrócić uwagę na muzykę - miks arii operowych, muzyki kościelnej, rocka i elektroniki daje radę i to bardzo! Aha, tekst z jednej sceny, podczas szału agenta FBI, wykorzystał zespół deathcore'owy Bleeding Through jako intro do utworu "Love Lost in a Hale of Gunfire"- "This was a fucking bomb. For a few seconds this place was armageddon. There was a firefight!!!!" - polecam obczaić. 8/10
Zgadzam się z oceną. Film rzeczywiście jest trochę naciągany, ale fajnie sie ogląda i nawet chce się do niego wracać. Muzyka bardzo dobra. Szczególnie podoba mi się ten typowo irlandzki utwór, który leci na początku, gdy bracia MacManus wychodzą z kościoła. Nie ma się co rozpisywać, bo wszystko zostało napisane :)
Pozdrawiam.