PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=798}

Świat to za mało

The World Is Not Enough
1999
7,0 56 tys. ocen
7,0 10 1 56170
6,0 22 krytyków
Świat to za mało
powrót do forum filmu Świat to za mało

EROTYCZNY

ocenił(a) film na 10

„Świat to za mało” to najbardziej EROTYCZNY z „Bondów”. Reżyser, Michael Apted („Goryle we mgle”) dowodzi swojego geniuszu: w kino akcji, do tego tak specyficznego, o bądź co bądź sztywnej strukturze, udało mu się wpleść ambicje. Ryzykowny zamiar, ale rezultat przeszedł chyba najśmielsze oczekiwania. Reżyser postanawia bowiem, bodaj jako pierwszy bondowski twórca, zdefiniować swojego bohatera i jego światopogląd za pomocą obrazów. Otóż, kręci on film o POTENCJI i PENETRACJI. Nie robi tego jednak jak podrzędny filmowiec-amator, podając przysłowiową kawę na ławę. Posługuje się jedynie niuansami, sygnalizuje jedynie, czym tak naprawdę jest ta opowieść.
Wszak seria filmów o Bondzie to również obraz walki płci. Tę ilustruje zwyczajowa przekomarzanka Bonda (Pierce’a Brosnana) z sekretarką M. Szpieg wręcza Moneypenny cygaro, a właściwie ustawia je pionowo na jej biurku. Ta, po chwili, wrzuca je do walcowatego kosza na śmieci. Oto mamy pierwszą penetrację w filmie. Kobieta wyraźnie akcentuje swoją obojętność wobec zalotów mężczyzny, jednakże podświadomie – kolejny raz - unaocznia swoje niezrealizowane marzenie.
Zwróćmy uwagę na przestrzeń, w której porusza się James Bond. Dookoła nic tylko rury, ropociągi, tunele. Nawet wyspę w Stambule wyróżnia smukła wieża, że o łodzi podwodnej Wiktor 3 – jak wiadomo podłużnej – i jej pionowym zanurzeniu nie wspomnę. Widzimy, jak bohater to zjeżdża windą na dół, zagłębiając się w tunelu, to wjeżdża z powrotem na górę. Obrazu dopełnia wiadomych kształtów rakieta z bombą, wpierw wkładana do kosza, a potem przepychana w tunelu poprzez grodzie przez złowieszczego Renarda (Roberta Carlyle’a). Dodajmy jeszcze pojazd-robot przesuwający się wzdłuż rurociągu, helikopter z wysięgnikowym podłużnym ramieniem zakończonym świdrującą piłą tarczową niszczącą (a jakże!) wszystko na swojej drodze i tak znamienne rekwizyty jak: drążek od skrzyni biegów czy hamulec ręczny w BMW, bądź manualnie sterowany joystick we wspomnianym robocie. Pełnia szczęścia następuje, gdy widzimy ogień sunący przez tunel, wypełniający go po brzegi. To się nazywa wytrysk.
W filmie jest dużo wybuchów i eksplozji. Pamiętamy, że świat z filmów o Bondzie to świat mężczyzn, w którym dominację nad innymi obrazuje się siłą i rozmiarem zniszczenia.
Przyjrzyjmy się starciu dwóch głównych oponentów: Bonda i Renarda. Są wyjątkowo zażarci w swej walce. To gra warta świeczki, to na pewno. Ale czy stawka jest tylko bezpieczeństwo świata? Chodzi raczej o wdzięki zmysłowej Elektry King (Sophie Marceau). No bo w jaki sposób walczą? W finale to przecież przepychanka z prętem plutonowym w roli głównej – jeden próbuje go wsadzić (do reaktora), drugi go (po)wstrzymuje. Zwycięzcą będzie ten, który przechwyci arcyważny instrument, a więc „prawdziwy” mężczyzna. Wprowadzenie pręta ma przyczynić się do zagłady ekologicznej (sukces będzie ostatecznym pokazem męskiej siły władającej światem). Patrzymy, jak uradowany impotent Renard dociska pręt do końca, chłodzenie w reaktorze spada, temperatura rośnie i jest już podgrzana do czerwoności. Spełnienie tuż, tuż.
Wybuch udaremnią wspólnym (!) wysiłkiem Bond i jego nowa dziewczyna, dr Christmas Jones (bezbłędnie obsadzona Denise Richards). Ta okazuje się być sprytniejsza niż żądna (męskiej) władzy Elektra. Jest nie mniej powabna niż przeciwniczka, ale wie, że uroda jest dobra na krótką metę. Została naukowcem i stała się równorzędnym partnerem mężczyzn. Chciała być traktowana poważnie. W odróżnieniu od Elektry posługuje się zdrowym rozsądkiem, nie jest ani szalona, ani naiwna, by kwestionować, że ten świat należy do mężczyzn. Przegrać zatem muszą: kobieta, która nie okazuje szacunku mężczyźnie, podstępnie go zdradzając oraz jej kochanek-impotent. W tym świecie karty rozdają prawdziwi mężczyźni. Tacy jak Bond. Ten też już dawno zauważył, że świat się zmienił. Umie docenić kobietę jako partnera. Nie pozwoli się jednak oszukać.
Elektra musi skończyć nędznie. Dlaczego? Przypomnijmy, w znamiennej scenie z Bondem unieruchomionym na tronie tortur, Elektra siada na nim okrakiem. To ona chce rządzić w tym związku, nie godzi się na kompromis. W ostatniej scenie Christmas wynurza się spod partnera. I której na wierzchu?

ocenił(a) film na 7
mulholland_2

Pokuszę się o odpowiedź w tym temacie chociaż ma ponad 2 lata.

Cieszę się, że nie tylko ja zauważyłem, że w ten film próbowano wpleść treści ambitniejsze niż zwykle znajdujemyw w bondach, zwłaszcza tych przed "Casino Royale".
Niestety na próbach się skończyło, bo niestety, ale ostateczny produkt wygląda jakby miał rozdwojenie jaźni:
Z jednej strony masa świeżych i dobrych pomysłów typu kobieta jako główny czarny charakter, zemsta za rzekome krzywdy jako motyw przewodni fabuły, M bezpośrednio wplątana w wydarzenia czy zamach w siedzibie MI6.
Z drugiej strony film nie może się wyswobodzić z (dogorywającej już) bondowskiej konwencji więc mamy przesadzone sceny akcji, dziwaczne gadżety i bongirl o śmiesznym nazwisku.

To, że nowe pomysły były dobre udowadnił Sam Mendes w "Skyfall", który wydaje się, że czerpał z "The World Is Not Enough" pełnymi garściami.
Niestety przy okazji uświadamiamy sobie jak bardzo zaprzepaszczono potencjał TWINE. Jednak czy to wina reżysera? Wydaje mi się, że bardziej producentów, którzy w 1999 roku jeszcze nie dorośli do pomysłu zmiany formuły serii. Wierzę, że Michael Apted, który swoimi poprzednimi filmami ("Goryle we mgle", "Blink") pokazał, że jest co najmniej solidny, miał dobre chęci i wystarczające umiejętności. To co "zabiło" ten film to niemożność pozbycia się "bondowości" w skrzywionym rozumowaniu ery Moore'a i Brosnana.

Co jest w tym filmie złe?

1. Sceny akcji - trudno spodziewać się po reżyserze filmów biograficznych i okazyjnie niezbyt dynamicznych thrillerów zapirających dech w piersiach strzelanin, pościgów i popisów kaskaderskich. Można jednak wymagać solidności, której niestety brakuje poza pościgiem motorówkami z sekwencji otwierającej. Pozostałe sceny akcji rażą sterylnością i słabym tempem. Niby wszystko wybucha, latają jakieś rakiety i piły tarczowe, ale brak w tym ikry i zadziorności. Wyglądają na umieszczone w filmie na siłę, na odczep się.
2. Przesyt świeżych ale niewykorzystanych pomysłów:
- Zamach w MI6 przechodzi bez echa, jedyny ślad, to przeniesienie się na zamek w Szkocji.
- Porwanie M mogło być głównym wątkiem, a tymczasem odgrywa marginalną rolę.
- Kobieta-przeciwnik miała wszystko a nawet więcej żeby być również jedyną bongirl w filmie, ale musiano dodać (bez większego sensu) "larocroftowatą" miss mokrego podkoszulka.
- Zakamuflowany (prawdziwy) przeciwnik ujawnia się zbyt szybko, można to było spokojnie przeciągnąć z korzyścią dla filmu.
- Upozorowana śmierć Bonda przechodzi bez echa i nie robi żadnej różnicy i tak już czeka przygotowana na niego piła.
- Pożegnaniu z Q też mogło otrzymać więcej czasu, mogło mieć swój wątek, a nawet stać się motywem filmu. Tymczasem Q szybko znika a otrzymujemy w zamian pajaca z Monty Pythona.
3. Denise Richards jako Dr Christmas Jones. Sama aktorka może nie jest aż tak zła jak ją tu przedstawiono. Niestety poza bieganiem we wdzianku Lary Croft/zmoczonym podkoszulku i wygłaszeniem naukowego bełkotu do niczego się w filmie nie przydaje (OK, jakąś tam bombę niby rozbroiła, ale za takie rzeczy się często Bond sam bierze). Kiczowate nazwisko, kiczowata stylistyka i recytacja naukowych kwestii niczym średnio kumata uczennica, która nauczyła się rozdziału z podręcznika do fizyki na pamięć, sprawiając przy tym wrażenie, że jest zdziwiona tym co sama mówi. Zasłużona Złota Malina i jedna z faworytek do miana najgorszej dziewczyny 007 ever.
4. Nieatrakcyjne główne miejsce akcji. Skoro już Bond udawał się do środkowej Azji to można było trochę ten surowy klimat złagodzić krótkim wypadem w inną część świata. Zamiast tego jako przerywnik mamy średnio udaną scenę akcji w górach Kaukazu...kręconą we Francji.

Dlaczego więc dałem “aż” 7/10?

1. Sophie Marceau jako Electra King - pierwsza kobieta główny czarny charakter w serii od czasu Rosy Klebb.
Potrafi omotać wszystkich: własnego porywacza, 007, wreszcie M. Do tego długo nie wiadomo czy jest to ofiara czy łowca. Umiejętnie grająca na uczuciach, nie cofa się przed niczym, nie ma dla niej świętości poza pragnieniem zemsty za rzekome krzywdy wyrządzone jej i jej ludowi.
Mężczyzn zwodzi grając erotyzmem na ich samczych instynktach, M zwabia w pułapkę odgrywając zagubioną ofiarę. Tak jak zauważył przedmówca, ma ambicję odgrywać męską rolę w świecie.
Postać jest świetnie skonstruowana, a gra Sophie Marceau jeszcze ją wzbogaca. Gdy na ekranie pojawia się Electra film jakby wskakiwał dwa poziomy wyżej, zarówno Bond jak i Renard mają swoje najlepsze sceny w towarzystwie panny King.
Co znamienite, pierwszy raz widać po Bondzie, że z ciężkim sercem wykańcza swojego przeciwnika, robi to nie jako wbrew sobie, wbrew swoim instynktom. Te wątpliwości udzialają się również widzowi, pierwszy raz oglądając bonda było mi żal czarnego charakteru...

2. Relacja czarnych charakterów - odstąpienie od formuły geniusz zła/szalony milioner/wariat/wierny żołnierz zła i jego pomagier...przynajmniej na pozór. W “The World Is Not Enough” bardzo długo nie wiemy czy to Electra jest na usługach Renarda czy odwrotnie. Później wydaje się, że istnieje między nimi partnerstwo. Na koniec dowiadujemy się, że to Electra jest inicjatorką i mózgiem całego planu. Scena w sypialni między Electrą a Renardem niespotykana w bondach, jakby żywcem przeniesiona z innego gatunku, z dramatu psychologicznego, widzimy dramat Renarda jak i Electry, coś niesamowitego.

3. Wszystkie inne dobre pomysły, których nie udało się wykorzystać w filmie(wymienione powyżej). Gdyby pozwolono reżyserowi na większą wolność, na wyrwanie się z konwencji jestem przekonany, że powstałby bond przełomowy, przełamujący sterotypy. Możliwe też, że uniknięto by katastrofy zwanej “Die Another Day” i wszystkie te “nowe początki” ery Craiga nie byłyby potrzebne. Jak się niestety okazało, pomysły te wyprzedzały epokę i raczej nie było szans na ich pełne wykorzystanie w “mrocznych wiekach” jakimi była dla serii era Brosnana.

Na koniec pytania do autora tematu, chociaż nie spodziewam się, że mi odpowie po ponad 2 latach:
- Czy nie przesadzasz kojarząc wszystkie pionowe przedmioty z erotyką? Scena z Moneypenny, stylistyka Christmas czy gra Electry są oczywiste...ale wszystko inne?
- Jakoś mi umknęło, że Renard był impotentem, wydaje mi się, że raczej chodziło o to, że nie jest w stanie czuć Electry taką jaką chciałby. Możesz mnie naprowadzić gdzie jest powiedziane, że jest impotentem?

ocenił(a) film na 10
Soja

Masz trochę racji.