Pierwszy Bond w nowym tysiącleciu to jeden z najlepszych Bondów, jakie kiedykolwiek powstały. Stało się tak za sprawą pomocy, jakiej Brosnanowi udzieliła boska Marceau w wykonaniu, której Electra staje się najbardziej fascynującą kobietą serii. Pojawia się tutaj Renard. Czarny charakter nie potrafiący odczuwać bólu i idealnie pasujący do całej gamy jego świetnych poprzedników. Jak zwykle akcja ma marginalne znaczenie a liczy się osobowość Jamesa, efekty specjalne, gadżety i takie tam Bondowskie sprawy. Pościg wodami Tamizy czy zjazd w górach Kaukazu to sceny nie zapomniane, dla których warto obejrzeć "Świat to za mało".
Wait. Zgadzam się ze wszystkim, tylko tak, gwoli ścisłości, to nie był chyba pierwszy Bond w nowym tysiącleciu. Przepraszam, że się czepiam. Popraw mnie, jeśli się mylę.