Film noir może sprawiać niemałą radochę. W swoim klasycznym wydaniu nie jest to może kino grzeszące szczególną oryginalnością, ale lubię od czasu do czasu przez te półtora godziny chłonąć gęstą atmosferę, głowić się nad wielopiętrową intrygą, popatrzeć na piękne femme fatale i kibicować zmaganiom szwarcbohaterów w filcowych kapeluszach na głowie, a z duszą na ramieniu.
„Żar ciała” w reżyserii Kasdana również oryginalnością nie grzeszy. Jest właściwie filmem mocno wtórnym, w warstwie fabularnej powielającym historię znaną już z „Podwójnego ubezpieczenia”. Jest piękna i tajemnicza kobieta paląca zdecydowanie za dużo papierosów, jest i szwarcbohater bez celu snujący się ulicami miasta. On spotyka ją i już możemy się domyślić, że się w niej zakocha, a nie powinien był gdyż ona ma obrzydliwie bogatego męża, który stanie na drodze ich szczęściu. Znacie to? Nietrudno się domyślić, co będzie dalej.
Jeśli jednak ustaliliśmy już na wstępie, że czarny kryminał w swoim klasycznym ujęciu nigdy nie był nurtem mocno oryginalnym, może więc warto skupić się na wykonaniu. I na tym polu obraz Kasdana zbiera same plusy.
Historii bardzo służy mocno zarysowany wątek romansowy. To co często (być może ze względu na cenzurę obyczajową) funkcjonowało w kinie noir w formie zalążkowej i niedostatecznie rozwiniętej, opierało się na kilku pocałunkach, erotycznych gestach i w końcu na ogniu buchającym z kominka – tu zyskuje swoją pełnię. Para bohaterów zdaje się naprawdę czuć tytułowy „Żar ciała” i wcale nie zamierza chować się z tym poza kadrem. ;] Dialogi są ciekawe i nieanachroniczne, co jednak czasami razi w tego typu filmach ze starszych lat i co powoduje, że obrazki te się po prostu "postarzały". Wprost koncertowo ze swoich ról wywiązali sie debiutujący na dużym ekranie William Hurt i Kathleen Turner - ich aktorstwo jest z pewnością jednym z największych atutów filmu. Nie ma tu może tak typowego dla kina noir mroku i zabawy półcieniem i momentami wdziera się jaskrawo - krzykliwa estetyka lat 80 - tych, ale to bym policzył akurat na plus, bo i czasy inne, a ponadto wszystko to zostało dobrze wyważone. Kolejny, duży plus filmu, to znakomita ścieżka dźwiekowa - jest po prostu taka, jaka w filmie noir być powinna.
Reasumując: "Żar ciała" choć oryginalnością nie grzeszy i do gatunku wnosi niewiele nowego, to jednak warto go obejrzeć, bo to taki uwspółcześniony klasyk, który może spokojnie rywalizować z ikonami gatunku. Polecam!