Oglądając ten film poczułem się zupełnie jak główna bohaterka. Oto piękna pielęgniarka wraz ze swoim kochankiem udziela się w czeskim ruchu oporu. Pewnego dnia Gestapo wpada na ślad ich komórki. Eliska musi uciekać z Pragi. Pod przybranym nazwiskiem opuszcza miasto w towarzystwie sympatycznego mężczyzny, któremu uratowała życie oddając mu własną śmierć. Wraz z nim trafia na prowincję, gdzie jedyną szansą ukrycia się jest asymilacja. Stać się jedną z nich może jedynie przez ślub. Eliska, teraz już Hana, początkowo z wielką rezerwą podchodzi do małżeństwa z prawie zupełnie obcym człowiekiem jak i do konieczności życia w dość prymitywnych warunkach. Jednak Joza swoim spokojem, delikatnością powoli zaczyna ją oswajać, aż w końcu zakwitnie miłość.
I tak samo było ze mną. Początkowo do filmu podchodziłem z rezerwą. Kolejny dramat wojenny z miłością tle. Jednak film swoją prostotą, sposobem ukazania bohaterów ujął mnie zupełnie i z kina wychodziłem zachwycony.
To nie jest zwykła historia wojenna, to nie jest zwykła opowieść miłosna. "Żelary" to przede wszystkim przepiękny portret ludzkich charakterów. Cudownie delikatny, a przecież czasami i okrutny, obraz niewielkiej społeczności z ich małymi, wielkimi problemami.
Zachwycający film w pełni zasłużenie wyróżniony nominacją do Oscara.