Mogło być sztampowo, ale na szczęście tak nie wyszło. Głównie dzięki Sophii Loren, która kradnie scenę i jest wokół niej taka niesamowita aura. Jakby ta rola została napisana tylko dla niej – i w sumie może tak było, bo reżyser, Edoardo Ponti, jest jej synem. Pewnie, że ta produkcja nie zmieni historii kina, ale przecież nie o to tutaj chodziło.
Nie tylko kreacje aktorów (bo Ibrahima Gueye też jest bardzo autentyczny!) sprawiają, że „Życie przed sobą” nie jest kiczowate. Bo chociaż wszystko kręci się wokół Madame Rosy i Momo, to wątków jest co najmniej kilka. Momo ciągle nosi maskę, od najmłodszych lat i właściwie nie zna innego życia. Madame Rosa boryka się z potworną traumą, która powoli ją wyniszcza. Symbolika lwicy i lwa również bardzo do mnie trafiła.
I pewnie – przemiana chłopca została przedstawiona w sposób ekspresowy, ale nie sądzę, że lepiej by się oglądało ten film, gdyby trwał 3 godziny. 30 minut więcej by mu nie zaszkodziło, ale poza tym wydaje mi się, że forma jest dostosowana.
Więcej opowiadam tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=UO60OgdOgDk