2001: Odyseja kosmiczna

2001: A Space Odyssey
1968
7,7 144 tys. ocen
7,7 10 1 143515
8,7 70 krytyków
2001: Odyseja kosmiczna
powrót do forum filmu 2001: Odyseja kosmiczna

W naszym kraju istnieje bardzo niepokojąca i żenująca w istocie tendencja do uznawania dzieł podejmujących poważną tematykę dziełami ambitnymi, inteligentnymi i ponadczasowymi. Nie wiem dlaczego tak wiele osób uważa to przełożenie za prawdziwe i jedynie słuszne. Właśnie na przykładzie filmów można ten fenomen bardzo jaskrawo dostrzec. Ale do sedna…

Film Kubicka ma dwa plusy właściwe, jeden potencjalny i całą masę minusów – niestety. Pierwszym plusem jest bezwzględnie warstwa wizualna. Efekty specjalne wyprzedzają epokę i to bez dwóch zdań. Drugim plusem jest wykorzystanie muzyki klasycznej. Oczywiście jest to kwestia sporna. Dla mnie muzyka klasyczna w tym wypadku jest plusem. Plusem potencjalnym tej produkcji jest niejednoznaczność filmu. Jak się przedstawia fabuła a właściwie „fabuła”?

Na początku jesteśmy uraczeni sceną w istocie prehistoryczną. Człekokształtne wiodą swój nudny żywot i nic ciekawego się nie dzieje. Z nieba spada wielki czarny kamień (monolit). A może po prostu się pojawia? Mniejsza o szczegóły techniczne. Pod wpływem tegoż kamienia człekokształtne prostują się, uczą się wykorzystywać kości jako broń i przeganiają od wodopoju inną grupkę człekokształtnych (które to wcześniej przegoniły grupkę, która teraz „wyewoluowała”). Jeden z człekokształtnych ginie a reżyser częstuje nas przeskokiem czasowym. Niektórzy dorabiają do tej części filmu wydumane teorie o boskiej (tudzież szatańskiej) ingerencji. Człekokształtne poznając „postęp” (wiem, dziwnie to ująłem) stają się „grzeszne” (wątek morderstwa). Problem tylko taki, że wcześniej też były. Jedna grupa wypędza drugą. Egoizm w czystej formie. Pomijam już że uzasadniony. W końcu przetrwają najsilniejsi. Ale, to miał być raj? Nie sądzę. Jak dla mnie cała próba interpretacji tego wątku z domieszką Boga i szatana jest zwykłą nadinterpretacją. Wiecie co najbardziej bawi? Moja interpretacja nie jest zła. Tak jak miliony innych. Oczywiście, jest cała masa domorosłych pseudo-intelektualistów, którzy roszczą sobie prawo do nazywania własnej interpretacji jedynie słuszną. Patetycznych ludzi nie brakuje. Ich problem jest taki, że nie zdają sobie sprawy z własnej śmieszności. Zgroza.

Dalsza fabuła w skrócie: Na księżycu zostaje odnaleziony kolejny (a może ten sam?) monolit. Do zbadania znaleziska zostaje wysłany jeden naukowiec. Cała jego podróż jest niemiłosiernie rozciągnięta i nudna. Dialogi są powierzchowne i nie wnoszą totalnie nic (tutaj pole do popisu dla pseudo-intelektualistów w wyciąganiu głębokich przesłań z dialogów typu „witaj, co u ciebie?”). Ślimaczy przelot statków kosmicznych ratuje tylko muzyka w tle.

Następnie można odnotować kolejny przeskok czasowy o 1,5 roku. Na Jowisza zostaje wysłana załoga, która ma zbadać kolejny monolit. Oczywiście monolit tutaj jest (tak jak w wątku prehistorycznym) metaforą ewolucji lub/i jej przyczyną (interpretuj jak chcesz). Jesteśmy świadkami najciekawszego w istocie wątku w tym filmie. Zmagania dwóch astronautów z buntującą się sztuczną inteligencją wprowadza powiew świeżości i wreszcie jakąś akcję do filmu. Oczywiście reżyser znowu serwuje nam dłuuuuuuuuugie do graaaaaanic moooooooożliwooooości sceeeeeny, któreeeee są straaaaasznie nuuuuudne! W finale astronauta Dave (chyba tak mu było) wygrywa a reszta załogi umiera. Pole do interpretacji (oraz Nadinterpretacji) tego fragmentu jest ogromne. Równie dobrze możemy wyciągnąć z niego prześmiewczy wniosek w stylu „pamiętaj, wylatując w kosmos nie polegają na „niezawodnym” komputerze.

Ostatnią częścią filmu jest „podróż” w nieskończoność. A przynajmniej ja to tak odebrałem. Astronauta ląduje w… pokoju. Piękne pomieszczenie bogato zdobione. W „mgnieniu oka” astronauta się starzeje i umiera. Pojawia się monolit, który zamienia go w świecący płód. Kij już z tym jak ja to interpretuję…

Film jest niestety niemiłosiernie nudny. Tak jak wspomniałem na początku. Samo to, że porusza poważną tematykę nie czyni z niego arcydzieła. Poza wątkami muzyki klasycznej nie ma prawie nic. Buczenie, stukanie. Litości. Aktorstwo stoi na żenującym poziomie. Tak jednowymiarowych i nieokazujących uczuć postaci ze świecą szukać w innych filmach.

Film ten stara się poruszać rzeczy ważne w nieudolny i nudny w istocie sposób. Osoby wstawiające się za nim wykazują do jakich to refleksji ten film ich nie skłonił. Litości. O życiu śmierci Bogu szatanie ewolucji i całym tym kramie zastanawiałem się setki razy. Wy pewnie także? Ten film nie wnosi nic nowego do tych rozważań. Co więcej, nie wywołuje w ogóle chęci zastanowienia się nad tym wszystkim.

Z mojej perspektywy wygląda to tak. Reżyserowi płacono $ od klatki i dlatego trwa to diabelstwo aż 140 minut. Seans tego filmu niejednego twardziela rozłoży na łopatki. Wielu nie dotrwa do końca i wyłączy albo też uśnie. Ja dotrwałem. Nie musicie gratulować. Nie ma czego. To chyba oznaka, że jestem w istocie masochistą. Bo inaczej seansu tego „dzieła” nazwać nie można.

Fabuła stara się być „na poziomie” ale w istocie nie istnieje. I myślę, że wiele osób się tutaj ze mną zgodzi. Dochodzimy do smutnego wniosku, że ten film to w istocie barwny seans nowatorskich (jak na tamte czasy) efektów specjalnych. Moje skojarzenie: Transformersy. Także efekty specjalne + wydumane przesłanie + niezrozumiale wysoka nota. Za jakieś 30-40 lat „Transformers” będzie pewnie tak samo zajadle broniony jak „Odyseja kosmiczna”. Przełomowe dzieło, którego przełomowość polega na efektach specjalnych. Co z tego że inne aspekty filmu leżą albo nie istnieją.

Ups… uświadomiłem sobie właśnie, że udzielił mi się schizm pana Kubricka. Moje skromne „trzy grosze” zostały rozciągnięte do niebotycznych rozmiarów. Ale gwarantuje, to pikuś w porównaniu z „Odyseją”. Filmu nie polecam. Jeśli chcecie pokontemplować na temat złożoności wszechświata możecie to równie dobrze zrobić bez oglądania „dzieła” Kubricka. Jeśli jednak coś was najdzie, to bądźcie świadomi, że decydujecie się w istocie na 140 minutowych seans efektów specjalnych w stylu retro. Właściwie na koniec wyłuskam jeszcze jeden plus. Macie problemy z bezsennością? Odpalcie ten film…

4/10 (z wielkiej litości)

plantum

Bardziej pustym i jeno wypchanym efektami specjalnymi filmem jest Avatar.

ocenił(a) film na 9
Wolverin

No widzisz można iść dalej w zaparte i na próżno trwonić czas na rozważania czemu ludzie lubią horrory. Może dlatego, że lubią się bać ? Albo... dla wykazania swojej pozy jako dzielnego widza, któremu nie straszne zła w postaci członkowania ciała ? Dla takich ludzi nie liczą się fabuła, wykonanie, technika, przekaz. A nuż, co liczy się dla widzów thrillerów ? A dla widzów filmów katastroficznych ? Dla oglądających filmy przygodowe ? Dramaty, komedie, fikcje naukowe ? Potrafisz to określić ? Można się starać wyobrazić cóż ów odbiorca lubi w takich filmach. Bo każdy lubi co innego. Każdy ma inne priorytety. Nie tylko odnośnie filmów. Same gusta wyrabiają się długo. Co o tym decyduje według mędrca ?
Więc co daje mu możność do decydowania co jest czym, a czym nie jest ? Jego widzimisię ? Sztuka jest tak szerokim pojęciem, że nie można wyrokować co jest "dobre" (relatywizm) odnosząc się do jednej rzeczy. Przekaz filmu miał być taki a nie inny. Wykonanie świetne i równie doskonałe ujęcie tematyki. No właśnie ta tematyka. Ona jest! To jest najważniejsze! Ona jest i to jak przedstawiona.
Film odcisnął piętno na przyszłych filmach s.f. Ależ cóż możesz o tym wiedzieć, dla Ciebie liczy się "blask" co dałeś o tym znać płytką analizą.

użytkownik usunięty
Wolverin

100% racji

Debil.

użytkownik usunięty

:)

użytkownik usunięty
ocenił(a) film na 9
Wolverin

Nie zgodzę się. Dawno nie oglądałem tak długiego i jednocześnie tak łatwo "oglądającego się" filmu. Nie nudziłem się ani minuty.

Wolverin

zgadzam się

Wolverin

Nie wiem, czemu ograniczasz się do Polaków tylko jako ludzi ślepo zachwalających dzieła powszechnie uznane. W USA ten film jest nieporównywalnie bardziej doceniony.