Nie rozumiem skąd tak nieprzychylne opinie uzyskał ten film, nie rozumiem tych wszystkich ludzi, którzy sklasyfikowali go jako "gniot".
Większość czepia się, że film jest nierealistyczny - do cholery jak można
mówić o realizmie w wizji końca świata.
Skoro tsunami i trzęsienia ziemi oraz przesunięcie biegunów itp. (większość tych zjawisk miała miejsce w naszej historii) są nierealistyczne to może lepiej jakby przyleciał ogromny statek kosmiczny
i jednym strzałem zdezintegrował cały glob, może wtedy wyszłoby to wiarygodnie.
Z wielu komentarzy wynikało również, iż bohaterowie mieli za dużo
szczęścia i jakaś niewidzialna ręka chroniła ich przed wszystkimi niebezpieczeństwami.
A może powinno wyglądać to tak: na początku filmu uderzają w wieżowiec,
dziękuję koniec filmu...
Wielu podeszło do tego obrazu zbyt emocjonalnie, zbyt "na serio".
W moim odczuciu film był rewelacyjny, emocje przez większość projekcji
wciskały mnie w fotel a efekty zapierały dech w piersiach.
Naprawdę urzekło mnie, że USA w końcu zostało ukazane w złym świetle,
już nie personifikując go w postaci nowego prezydenta.
Był to bardzo miły akcent.
Do gustu przypadła mi również tematyka moralizatorska, refleksja o tym
jak samolubną istotą jest człowiek oraz do jak skrajnych/radykalnych
czynów jest zdolny w kryzysowej sytuacji.
Stworzono tutaj naprawdę ciekawą wizję końca świata, którą bardzo
przyjemnie się ogląda.
Co do gry aktorskiej nie było tu zbyt wiele pola do popisu,
aktorzy zagrali dobrze choć czasami obijali się o patos
a co za tym idzie momentami bywali sztuczni i plastikowi.
Na muzykę nie udało mi się zwrócić uwagi ponieważ akcja
była zbyt intensywna, choć na samym końcu udało mi się
usłyszeć "melodyjkę" i znowu powiało patosem.
W moim odczuciu powinna być bardziej subtelna, delikatna
aby nie otrzymać takiego efektu jaki otrzymaliśmy.
Pomimo tych praktycznie niezauważalnych wad film jest naprawdę
warty oglądnięcia, choćby nawet dla naszego upadku
i pewnej głębszej refleksji. 9/10
Głębszej refleksji? Jeżeli dobrze pamiętam to ostatnie zdanie w filmie
jest o tym że mała dziewczynka przestała sikać w gacie ... i moim zdaniem
nic głębszego z tego filmu nie wynika. Ot cały morał - globalna
katastrofa dobrze wpływa na sprawność pęcherza moczowego.
Co do wartości moralizatorskiej i o naturze człowieka proponuję obejrzeć
kilka filmów o II wojnie światowej, o obozach zagłady (ale nie tych
amerykańskich), albo też przeczytać jakąś książkę (nie trzeba szukać
daleko, może być coś z kanonu lektur szkolnych np. Inny świat Herlinga-
Grudzińskiego - tam przynajmniej napisane jest o naturalnych i
prawdziwych reakcjach).
Co do realizmu mój drogi kolego, to weźmy pod uwagę tylko jedną z wielu
katastrof, która dotyka nasz glob, może być np. erupcja wulkanu
Yellowstone . Otóż gdyby do niej doszło to nasza atmosfera byłaby
zanieczyszczona w takim stopniu, że minęłoby 10000 lat zanim
promieniowanie słoneczne dotarło by do powierzchni ziemi (takie rzeczy
też się zdarzały w historii Ziemi, ale nie ludzkości), a w filmie po 27
dniach było już wszystko ok i nawet była ładna pogoda <lol>. Po za tym
chmura pyłów wyrzucana z wulkanu porusza się z prędkością około 400 km/h,
także pozdrawiam ludzi którzy wierzą, że można przed nią uciec awionetką
która startuje z prędkością 80 mil, a maksymalnie osiąga około 300 km/h.
Po za tym przy tak dużej erupcji prawdopodobnie doszłoby do wyładowania
potężnego impulsu elektromagnetycznego, który dosłownie usmażyłby
elektrykę i elektronikę w promieniu kilku, lub kilkudziesięciu
kilometrów, w zależności od wielkości wybuchu (papa działający
samolociku).
Pozostawmy już kwestie naukowe i weźmy się za fabułę:
Pytam ile razy w jednym filmie można umieścić motyw startowania samolotu
w ostatniej chwili z rozpadającego się lotniska ? I czy jakiekolwiek
lotnisko na świecie ma skierowany pas startowy w kierunku wieżowców i
innych wysokich tworów naszej cywilizacji?
Ogólnie rzecz biorąc patetyczne, zupełnie bezwartościowe amerykańskie
nic. 1/10.
Piękne uogólnienie i dobitny akt zwykłego czepialstwa.
Ale człowiek nie tylko takich faktów i wiadomości potrzebuje,
te o których wspominasz są ciężkie, często jednostronne
i naprawdę trzeba w tym siedzieć żeby sobie błędnej wizji tego
wszystkiego nie wyrobić (choć i to jest dyskusyjne).
Ja osobiście mam dość oglądania filmów wojennych,
jak dla mnie są zbyt tendencyjne, kręcone dla zatuszowania własnych
kompleksów historycznych.
Historia budzi zbyt skrajne emocje i doprowadza do znacznych podziałów.
Impuls elektromagnetyczny przy wybuchu wulkanu? to jakaś nowość,
przy rozszczepianiu atomu owszem ale przy erupcji coś takiego
nie występuje. Zważ na to, iż zalało całą Ziemię co oznaczało,
że mógł spaść ogromny deszcz i zniwelować ową chmurę - jeżeli
już tak dywagujemy. To jest podobna sytuacja do spadającego wieżowca,
jeżeli zrobiono by to w sposób realistyczny to byłby to koniec filmu.
To jest kino akcji więc nie wymagaj od niego zbyt wiele,
może poczepiamy się Bonda, że jego DBS miał - za przeproszeniem -
w odwłoku prawa fizyki.
Może wystartowali w odwrotną stronę a może budynki upadały wprost na
nich przez co znacznie skracało to ich odległość od lotniska.
Ciężko żeby biegali/jeździli pomiędzy rozstępującymi się płytami
tektonicznymi albo wybrali się na piknik obok wulkanu
albo poszli posurfować na tsunami.
To jest zwykłe czepialstwo, tak jakby ten film z założenia miał być
prozatorską opowieścią o życiu doczesnym.
To nie jest obraz z serii "co do garnka włożyć".
Ja nawet nie zwróciłem na to uwagi ponieważ dla mnie seans był
przyjemnością a nie katorgą.
Masz po prostu zbyt negatywne nastawienie, konsternujesz się już
na samym początku co automatycznie deklasuje film w Twoich oczach.
Do tego jeszcze ogólna niechęć czy to do amerykańskiego kina, czy
do samego USA.
Wrzuć sobie trochę na luz, człowiek nie zawsze musi być spięty
i sztywny bo zwieracze Ci się rozleniwią i nie będziesz gazów trzymać.
Reasumując zmień nastawienie, nie wymagaj zbyt wiele od filmów tego typu, zrelaksuj się i zdystansuj.
Pozdrawiam DS.
jesli o mnie chodzi to spodziewalem sie totalnej blazenady, komercja komercja i jeszcze raz komercja, ale po projekcji musze przyznac ze 'symaptycznie mnie zaskoczyl' oczywiscie scenariusz i zawarta w nim fabula sa smieszne, ostro naciagane i wzorowane na innych superprodukcjach, lecz ogolnie bawilem sie niezle, momentami zastanawiac sie czy to nie komedia, dlatego najchetniej dalbym 5,5, a ze niestety takiej opcji nie przewidziano na owym portalu z wielka przykroscia musze dac 5;>
albo niech ucierpi moja tworczo-futurystyczna osobowosc, daje mu 6, w koncu nie zawsze mozna patrzec jak rozpada sie pomnik Chrystusa;>
Ok, no to niech pada superdeszcz przez 27 dni i niech wszystko zmyje,
zgadzam się na to... ale niech pada tylko w troposferze. Niestety spora
część zanieczyszczeń pochodzących z wulkanów przedostaje się do
stratosfery, a tam (muszę Cię przyjacielu zmartwić) żadne deszcze nie
padają.
I przyznaje się do błędu z impulsem elektromagnetycznym, kiedyś
przeczytałem, że tak jest, ale teraz postanowiłem to zweryfikować i
rzeczywiście wybuchowi wulkanu nie towarzyszy impuls. Moja wina.
Odnośnie czepialstwa to czepiam się filmów, które próbują wcisnąć kit.
Wspomniany przez Ciebie BOND był zrealizowany z przymrużeniem oka i nie
odczuwałem, że ktoś próbuje mi przekazać, że prawa fizyki brytyjskich
agentów nie dotyczą.
I trzeba Ci przyznać: Mam negatywne nastawienie, ale tylko do filmu nie
do Ciebie, bo Cię nie znam, także nie traktuj tego jako atak w twoją
stronę.
Pozdrawiam.
Ee tam wiatr kosmiczny popchnął te kłęby w chmurę deszczu
i dołączyły do swego niżej położonego poprzednika albo
powstała czarna dziura, która wessała wszystkie zanieczyszczenia
po czym poczuła głód na materię innego rodzaju i przeniosła się
do odległej galaktyki. :)
Gratuluję, niewiele osób na FW potrafi przyznać się do błędu,
jest to bardzo wartościowa cecha.
Nie jestem w stanie się z tym zgodzić, takie hierarchizowanie
i przyznawanie, który film jest z/bez przymrużenia oka to nic
innego jak próba manipulacji gatunkiem, takie sądy są subiektywne
i często mijają się z prawdą.
Nie traktuję, staram się jedynie sprostować niektóre rzeczy/zjawiska,
przede wszystkim nie lubię skrajności.
Zawsze staram się wychodzić z założenia, iż we wszystkim należy szukać
środka aby osiągnąć pewien obiektywizm (o ile coś takiego w ogóle istnieje) w swoich rozważaniach/wypowiedziach.
Jeżeli do tego nie dążymy to jest to przejawem egocentryzmu, klap na oczach oraz ignorancji z naszej strony.
Choć nie staram się wpłynąć na czyjeś sądy to jednak często chce
poznać powódki, które kierują takim użytkownikiem.
Najważniejsze, różnice w opiniach bardzo często mają formę ataku
na co następuję niemal identyczny odzew, co w efekcie doprowadza
do kłótni bądź wyklinania siebie nawzajem.
Ciężko jest utrzymać pewien poziom i tutaj znów muszę przyznać Ci
punkt ponieważ masz klasę, argumentujesz właściwie swoje wypowiedzi
i nie starasz się jak większość ludzi wmówić komuś swoich "racji".
Oby więcej użytkowników takich jak Ty na FW, pozdrawiam.
No cóż, chyba doszliśmy do konsensusu, wychodzi na to, że różnimy się tylko
w ocenie filmu, ponieważ każdy z nas jest w stanie konstruktywnie
zaargumnetować dlaczego film się podoba bądź nie.
Po co czekać na wiatr kosmiczny? Jak kontynenty się przemieściły tak, że
Himalaje były w miejscu gdzie pierwotnie miał być ocean ... to czemu
warstwy atmosfery nie miały by się pozamieniać miejscami :)? Tylko co wtedy
z tlenem (pyt. retoryczne)?
Pozdrawiam.
Uwaga: Spoilery!!
Koledzy pojechali tu ostro fizyką, ale ja nie o tym, bo pojęcia nie mam zupełnie, więc tylko bym się wygłupił. Ale tak nawiązując do Twojego zarzutu o antyamerykańskie fobie, to faktycznie chłopaki pracują sobie na to. Wyłączyłem bowiem czepianie się banalnych faktów i nieśmiertelność bohaterów. Pomijam błędy logiczne i grę aktorów, a właściwie odtwórczość. Ale na bogów Panteonu tu za cholerę nie stwierdziłem, jak to piszesz "zapierającej dech w piersi" historii. Pompa, kicz i banał. Plus efekty. Jak to gdzieś nie dawno przeczytałem, kiedyś do filmów dodawano efekty, teraz do efektów film. No bo po kolei. Standardowe amerykańskie małżeństwo, czyli po rozwodzie. Tatuś ledwo wiąże koniec z końcem, ale daje radę i w dodatku jest bystrzak, bo odkrywa aferę. Przy pomocy szajbusa, któremu nikt nie daje wiary w koniec świata. Szajbus jak najdzielniejszy reporter z CNN relacjonuje początek zagłady do końca (swojego). W tle amerykański sztandar powiewa (na dzikim wzgórzu w Yellowstone, zebrało mnie na wymioty po raz pierwszy). Tatuś z nowym motherfuckerem ratują rodzinkę. Odnajdują mapę do Edenu, znajdują środek lokomocji, unikają rozpadających się drapaczy chmur i odlatują. Potem tylko przesunięcie się Ziemi o te parę brakujących kilometrów, lądowanie w bondowskim stylu i już prawie są u celu. W miedzy czasie USA obracają się w perzynę (no i przy okazji reszta świata). Pan Prezydent, jako facet z jajami nie tylko że poinformował wierny Naród o zbliżającej się rozwałce, to pozostał jak kapitan na posterunku, by doglądać osobiście, czy służby ratownicze mają wszystkie niezbędne środki. W tym momencie zrobiło mi się słodko w ustach po raz drugi. A nasi dzielni bohaterowie, przy pomocy tubylców docierają do upragnionej arki, wchodząc jednak do łajby na rympał uszkadzają śluzę. Missis prezydentowa staje okoniem i poleca wpuścić wszystkich potrzebujących ratunku, a nie tylko tych, którzy wyskoczyli z niezłej kasy (tatuśkowa krew w końcu!). Zgodnie z jej wolą pakują wszystkich pasażerów na gapę i peryskopowa. Ale co to? Motor nie startuje, bo furtka otwarta. Więc prezydentówna z nowo nabytym kawalerem rusza na miejsce zdarzenia, bo nie takie konflikty już rozwiązywała. I tu do akcji wkracza nasz ulubiony bohater pozytywny, czyli tatuś były, któren to własnymi ręcami naprawę uskutecznia, furtkę podwodnie naprawia i łajba 100% sprawna może startować. Jeszcze tylko udziela się nam widzom napięcie towarzyszące całej załodze: wypłynie czy nie wypłynie? Mamuśka (której w międzyczasie powróciło głębokie jak fala tsunami do byłego uczucie) nerwowo przygryza wargi i...jest! Wypłynął. Załoga rzuca się sobie w ramiona jak na Loveparadzie i arka może ruszać ku swojemu przeznaczeniu. Tu już nie wytrzymałem i kolacja wydostała się na wolność. A ja chciałem tylko obejrzeć fajnie opowiedziana historię, jak to mówią: coś do śmiechu, no i do łez. Nie doszukałem się tu niestety niczego interesującego. Więc zazdroszczę tym, którym się podobało ;-)
Powtarzam się ale po prostu zbyt wiele oczekiwałeś od tego filmu,
właśnie ten banał i prostota były urzekające w tym obrazie,
bez efektów ten film nie istnieje więc nie można tego w ten sposób
argumentować.
To jest produkcja dla masy, niewymagająca, czasami zabawna,
- nie czarujmy się - etyczna od pewnej strony.
Po prostu jeżeli chcemy się czepić to w każdym obrazie znajdziemy coś
co pozwoli nam zepsuć sobie film bo najważniejsze w tym wszystkim jest
nastawienie.
Czasami lepiej jest oglądać coś na sprasowanych fałdach. ;)
w sumie ja dalem temu filmowi 8/10 bo w przeciwienstwie do wielu snobow z filmwebu ogladam filmy dla rozrywki a nie dla intelektualnego orgazmu ( od tego sa ksiazki a kino wymyslono dla rozrywki )
miala byc rozbroba ? byla i nie piszcie, ze to nieoryginalne bo wszystkie wizje konca swiata ( za wyjatkiem wizji z wiersza Cz. Milosza "Koniec Swiata" ) sa tragiczne
smieszna amerykanska rodzinka ? a co ? mieli jezdzic kamerami po kazdym z 6 mld ludzi ? ,ze mieli fuksa i bylo to naiwne ? owszem bylo to naiwne chociaz rownie dobrze mozna powiedziec, ze mieli cholernie wielkiego fuksa, mega wielkiego fuksa
chociaz z drugiej strony jak zrobic film o koncu swiata o genialnej fabule ? jakby zaczeli wciskac etyczne dialogi i moralne gadki-szmatki zaraz byscie zaczeli marudzic, ze to "cukierkowate" i "takie amerykanskie", nie bylo by efektow byscie jeczeli "co to za film o koncu swiata bez katastrofy"
przyznajcie sie lepiej, ze obejrzeliscie 2012 bo uwielbiacie sie samobiczowac albo po prostu jestescie zwyklymi naiwniakami ktorzy uwazaja sie za nadzludzi stojacych ponad masami a daliscie sie nabrac reklamie producenta i stad wasz zal :)
pozdro dla tych ktorym sie podobal 2012 :)
Masz rację, z reguły oglądam kino ambitne, przy którym dostaję
"intelektualnego orgazmu", bądź emocjonalnego (np. Zapaśnik). Ale Czasami
chcę, żeby odpoczął mi mózg, wtedy puszczam w ruch amerykański shit. W
wielu przypadkach bardzo dobrze się bawię np. Die Hard 4.0, Bond, MI 3 i
wiele innych. A bawię się dobrze bo te filmy są zrobione dobrze, z
wyczuciem i pomimo to, że to co się tam dzieję jest równie
nieprawdopodobne jak w 2012 to dostarcza rozrywki, bo temu ma służyć.
Weźmy teraz amerykański patetyzm, ok niech jest, bo amerykanie nie
potrafią robić filmów gdzie go nie ma, ale do stu tysięcy kartaczy: Nie w
takim stylu!!! Były filmy, które były patetyczne, ale były fajne np.
Braveheart, bo tam było zrobione to z jakąś rozwagą, wyczuciem, a w 2012
przytłacza i staję się mocno nieprzyjemne. Doskonale to widać w scenie
kiedy głównemu bohaterowi udaje się zamknąć śluzę, wszyscy się cieszą
padają sobie w ramiona, potem koleś nie wypływa -> więc wszyscy się smucą
i wyczekują aż wypłynie, potem oczywiście wypływa i znowu wszyscy się
cieszą i padają sobie w ramiona. Wygląda to wszystko jak bardzo
spontaniczne reakcje publiczności teleturnieju "Jaka to melodia". I mniej
więcej na tym poziomie oceniam ten film, bo co do efektów to Avatar
pokazał jak powinien wyglądać film składający się głównie z efektów.
OT
Nie ma czegoś takiego jak patetyzm, jest patos, patetyczny.
Ostatnio sam się o tym dowiedziałem, dobrze jest to sobie zapamiętać.