Cóż tutaj nowego powiedzieć. Brak fabuły, brak aktorstwa, mnóstwo drewnianych wzruszeń, mnóstwo prostackiego patosu, a pseudobełkot naukowy jest taka pseudo, że zasługuje chyba na mianopseudopsedobełkotu. Od początku można typować, kto zginie i za kogo poświęci życie, kto z kim będzie święcił triumfy.
Efekty jednak zasługują na odrębne kilka zdań. To z całą pewnością fajerwerki doprowadzone do ściany. Nic lepszego jeszcze w kinie nie powstało i zapewne nie powstanie, bo powstać nie może. Jakość detalu jest zniewalająca. Oglądałem go w multipleksie na wielkim łukowatym ekranie z dźwiękiem, który było bardziej słychać klatką piersiową niż uszami. Muszę przyznać, że w moment z tym małym samolotem lecącym nad ulicami, które pochłaniały czeluście matki ziemi, był momentem, w którym zachciało mi się wymiotować. A wybuch Yellowstone miał w sobie tyle napięcia, że myślalem, że zemdleję. Efekty rozpierdalają bez dwóch zdań. Za nie 11/10, za resztę (czyli fabułę, aktorstwo etc) 2/10, a może i 1.