Kiedyś grymasiłem, że "Dzień Niepodległości" to tandeta, no i za karę obejrzałem "2012". Bad karma.
"DN" w porównaniu z tym płaskostopiem to film wielowymiarowy i subtelny. I co z tego, że przez te kilkanaście lat tzw. "efekty" stały się bardziej efekciarskie?
Ale jeśli ktoś ma akurat taki dzień, że od myślenia głowa go boli, lubi tylko scenariusze, które już zna itp. itd. - to można obejrzeć.
Płynie z tego filmu też optymistyczne przesłanie, że nadejdzie czas, kiedy Hollywood pochłonie ziemia i więcej takich filmów już nie będzie.