Roland Emmerich (Pojutrze, Godzilla, Dzień Niepodległości, 10000 B.C. ) i sprawa jest jasna. W nowym dziele Roland trapiony jakimiś bardzo pesymistycznymi wizjami zaszalał i tym razem postanowił swojej apokalipsie poddać cały świat. No i to byłoby na tyle z działu nowości. 2012 różni się od swoich starszych braci i sióstr praktycznie tylko tym. Wszystkie filmy Niemca są na jedno kopyto, utrzymane w tym samym klimacie z wykorzystaniem jedynej rzeczy którą reżyser potrafi się zgrabnie posługiwać- efektami specjalnymi.
Nie będę tu wspominać o głupocie jaką zieje film, nie napiszę ani słowa o błędach logicznych, beznadziejnych dialogach, niemocy aktorów, przewidywalności fabuły i idącym za tym braku możliwości wywoływaniu emocji u widza. W końcu miałam szukać pozytywów. Rzeczą która wywołała u mnie niespodziewaną radość jest oprawa muzyczna. Spodziewałam się- jak w przypadku poprzednich filmów- masakry dźwiękowej, a tymczasem film ma całkiem zgrabny soundtrack.
Całkiem zgrabny to w tym przypadku przeciętny, ale jak na zdolności współpracowników Emmericha do tworzenia nużącej i męczliwej muzyki to i tak duży krok na przodu. Muzyka w filmie współgra z obrazem ale stanowi do niego tylko tło, nawet w tych momentach kiedy powinna zacząć żyć własnym życiem wyraźnie się zaznaczając. Zdecydowanie brak mi potężnych, majestatycznych i przytłaczających dźwięków które mogłyby przypomnieć że oglądamy film o końcu świata.
Jak na soundtrack przystało znajdziemy też tam parę piosenek- w tym wypadku aż trzy. Tak naprawdę tylko jedna zapadła mi w pamięć- „Time For Miracles”. Utwór w wykonaniu (prawie) zwycięscy ostatniej edycji Idola zza Oceanu jest ładny. W sumie tylko tyle -mimo sympatii do przemiłego Adama Lamberta- mogę napisać gdyż ballad o podobnym charakterze słyszałam już wiele i ta wcale nie powaliła mnie na kolana. Czy film skorzystał na tej piosence? Niekoniecznie, natomiast sam Lambert pewnie tak. Mógł nakręcić teledysk z efektownymi scenami pochodzącymi z filmu nie narażając się na procesy o bezprawne korzystanie z „dóbr” wytwórni. Swoją drogą sam wokalista bardzo wczuł się w klimat zagłady bo na owym teledysku wygląda jakby błąkał się po trapionych bezlitosnym słońcem obszarach pozbawionej atmosfery ziemi. Mam jednak niejasne wrażenie że koloryt jego skóry to tylko efekt zbyt długiego przebywania w solarium.
Podsumowując- jeśli ktoś jest gotowy oddać 2 godziny swojego życia a w zamian otrzymać tylko garść spektakularnych efektów specjalnych zaprawionych całkiem dobrym podkładem dźwiękowym to "2012" jest dobrym filmem na piątkowy wieczór.