Ale w sumie czego innego można by się spodziewać po tym panu, specjaliście od robienia filmów o "żarliwych przemowach prezydentów i innych grubych ryb z USA w obliczu rozmaitych katastrof", okraszonych dużą dawką efektów specjalnych i odrobiną innych motywów fabularnych. Krótko mówiąc - przewidywalność, obrzydliwa dawka patosu, zupełny brak realizmu - do tego stopnia, że po pewnym czasie widz w ogóle przestaje się utożsamiać z głównymi bohaterami, bo wychodzą oni bez draśnięcia z najbardziej niemożliwych sytuacji. Do tego zachowują się zupełnie nielogicznie i po prostu śmiesznie przez większość filmu, robiąc z niego niezamierzoną tragikomedię. Można odnieść wrażenie, że Emmerich zrobił tym razem parodię swojego stylu, nieświadomie jednak.
Zero polotu, jakiejkolwiek świeżości w kręceniu tego wysokobudżetowego gniota. Schemat goni schemat, do tego całość stanowi krok w tył w stosunku do chociażby 'Pojutrza', a na pewno do "Dnia niepodległości"
Uwe Boll mógłby się zgadać z tym kolesiem. On robiłby fabuły, które i tak ma lepsze niż Emmerich, Roland zaś zająłby się jedynie produkcją efektów specjalnych, które u Bolla mocno kuleją. Taka współpraca by im tylko wyszła na dobre i zapewniła jakąkolwiek świeżość, której pewnie u samego Emmericha już się człowiek nie doczeka.
racja... motyw jak ojciec na 30sek. przed uderzeniem...odpowiedzialny za przeżycie ludzkości tłumaczy synowi że ma siostrę... zamiast od razu lecieć i odblokować wciągnięte przez wilekie koła zębate kable - któych cała armia by nie wyciągnęła ...żenuje