Dawniej kiedy kręcono sceny kaskaderskie/samochodowych wypadków/eksplozji, jednocześnie będąc fizycznie ograniczonym ilością pojazdów do złomowania lub wysadzenia w powietrze, starano się przynajmniej z danego ujęcia "wycisnąć" jak najwięcej. Powstało dzięki temu sporo scen do dziś zapierających dech w piersiach. A jak sytuacja wygląda w tym gnieciuchu? Oglądając sceny z samochodami, miałem wrażenie, że oglądam jakąś kreskówkę w stylu "Auta" lub intro do gry komputerowej na PS3. Oczywiście wszystko to na mocniejszej platformie sprzętowej, bo stara pewnie by już nie wyrobiła z detalami, ale ciągle jednak wszystko to jest NIENATURALNE i wygląda niekiedy conajmniej groteskowo. Na dodatek jakość zastąpiono ilością, samochody i budynki spadają z nieba w rekordowej wręcz ilości, ziemia pęka w co trzecim ujęciu, a samochody skaczą częściej niż podczas przejazdu monster trucka na zawodach.


Efekty zalewania wodą to również totalne nieporozumienie. Wysokogórska dzwonnica w Himalajach nawet po częściowym zalaniu przez falę nienaturalnie znika w ułamku sekundy (ewidentny bug grafików). To samo tyczy się wody, która zalewając wszystko po kolei jest niemal krystalicznie czysta, nie niosąc ze sobą kompletnie nic (oprócz Air Force One, ma się rozumieć). Mocy komputerów już nie wystarczyło, czy może nikomu nie się chciało zadbać szczegóły?


Gdyby kino nie poszło w stronę tego całego komputerowego badziewia, to przynajmniej oszczędzono by nam gównianych pomyłek takich jak ten film. Tym bardziej dziwię się temu, że jest on tutaj ogólnie za efekty chwalony. Nie uwierzę w to, że nikogo nie razi niezamierzona sztuczność tego wszystkiego.


Jak dla mnie scenografia + wszystkie możliwe "analogowe" triki kina biją na głowę grafikę komputerową, nawet tę obecną. Jest oczywiście kilka wyjątków i kilka dobrych filmów, które nie powstałyby bez komputerów, ale w przypadku tej opcji zawsze są jeszcze obecne intrygująca fabuła i klimat. Tutaj tego nie uświadczysz.