Kopnąć swojego starego durnia w cztery litery i uciec do ciepłych krajów z obrzydliwie bogatym Alvaro? Który zakochuje się się na zabój w przeciętnej, by nie powiedzieć nudnej, korpobabce? Funduje jej drogie kiecki i luksusowe kolacje, zabiera na zakupy bez limitu na karcie i ma granatnik w spodniach? A jego wpływowi znajomi wręcz zabijają się o Twoje względy? I po wszystkim wrócić do kraju na kilka dni tylko po to by pochwalić się wszystkim swoim psipsi? No i spotkać tego melepetę Sebę, niech zobaczy co stracił?
Przecież ten film (i książka) to ekranizacja nie mających szans na realizację marzeń 40-letnich frustratek niezadowolonych ze swojego życia, pracy i związku. A tak fabularnie jest to jest to gloryfikacja przemocy seksualnej i syndromu sztokholmskiego. Massimo porwał Laurę, przetrzymywał ją wbrew jej woli i dał jej ultimatum, by się w nim zakochała. A według autorki i reżyserki jest to romantyczne!? Ta... chyba tylko dlatego, że nasz Włoch był przystojny i bogaty. Czyli powielają szkodliwe stereotypy, brawo! I Wy się uważacie za feministki?