Nie zamierzam rozprawiać się nad dramatem Gabity, trudno żeby zaskakiwał- wiadomo, że dokonanie aborcji wpływa na psychikę i jest traumą dla niedoszłej matki. Już od początku filmu można się spodziewać jej cierpienia.
Ale Otilla? Chciała tylko pomóc przyjaciółce. Przez jeden dzień(niczym w dramacie antycznym..) towarzyszymy blondynce. Wszystko jest na jej głowie - załatwia formalności zamiast nieporadnej Gabity, znosząc wszelkie trudności.. już tkwi w tym razem z przyjacióką i nie może zostawić jej na pastwę losu. Więc musi dać się przelecieć konowałowi w imię przyjaźni i zasad jako takich. Potem idzie na urodziny matki chłopaka gdzie siedzi przy stole z bandą lekarzy, 'inteligencyją' gadającą o farbkach do jajek,tytułach naukowych itd.. Przy nich dziewczyna czuje się jeszcze gorzej - w końcu jej rodzina nie jest wykształcona, nie ten status społeczny,poczucie niższości,wściekłość... Otilla kiedy jest sam na sam ze swoim chłopakiem pyta go o to co by było gdyby... i facet okazuje się nieodpowiedzialnym gnojkiem. Najpierw bagatelizuje zagadnienie(taak,gdyby była w ciąży z pewnością uciekłby w popłochu), a potem do ich kłótni dochodzi jeszcze kompleks Otilli na tle jego burżujskiej rodziny. Póżniej do doświadczeń dnia dziewczyny można dodać stres podczas porzucania torby z płodem...
I na koniec kiedy Otilla rzuca to spojrzenie do kamery i kończy się film... tak, przejmujące spojrzenie dziewczyny którą jeden dzień nauczył tyle co innych ludzi dziesięć lat.
Nie to bym bronił tu swojej płci, tym bardziej że temu konowałowi wyrwałbym jaja, ale chłopak Otilli przecież w sytuacji co by było gdyby zgodził się z nią ożenić...
Trudno się z tym co napisałaś nie zgodzić. Czytając niektóre komentarze mam wrażenie, że część osób nie zauważyła w tym filmie historii Otilii, a skupiła się tylko na problemie aborcji. Na mnie duże wrażenie zrobiła końcowa scena w restauracji, kiedy to Otili'a patrzy na Gabite zainteresowaną wyborem dania z menu... jak gdyby nigdy nic...