jeśli chcecie się poczuć po tym filmie, jakby wam ktoś napluł w twarz i chcecie mieć poczucie straconego czasu, to obejrzyjcie sobie ten "film".
-główny bohater ma firmę "konsultingową", która zajmuje się robieniem alibi dla zdradzających mężów; sposób w jaki to wszystko organizuje jest tak maksymalnie absurdalny, jak lądowanie ufoludków na Marszałkowskiej;
akcja trzyma się kupy, ale reżyser specjalnie tak stworzył akcję, żeby widzowi maksymalnie namieszać w głowie pustymi wątkami i żeby się w tym nie połapał;
oczywiście można się w te wszystkie wątki zagłębiać i nawet trzeba - każdy szczegół się liczy; tylko po co?
- nie ma się w ogóle przyjemności z rozwiązywania tych absurdalnych zawiłości, jakby reżyser chciał zadać widzowi jakąś zagadkę, żeby widz się zaangażował i skoncetrował, a po całym filmie pozostaje poczucie, jakby reżyser splunął w twarz widzowi i ma się jeszcze poczucie straconego czasu