W wypadku takich filmów nawet się nie zastanawiam, czy iść do kina. To kwestia oczywista – Burton ma miejsce wśród moich ulubionych reżyserów, a takie rzeczy są gwarantem dobrej zabawy, wartej ceny biletu. Tym razem rolę fundamentu w filmie odegrała proza Carrolla Lewisa, co jest jak najbardziej na rękę takim cudakom jak Burton. Można w niej swobodnie rzeźbić, zmieniać co nieco, a żadna ingerencja w nią nie będzie zbyt szalona, by nie dała się zaakceptować przez fanów – czy to Lewisa, czy to Burtona.
Zakres zmian jest szeroki – główna bohaterka nie jest kilkuletnią dziewczynką, a dojrzałą kobietą u schyłku XIX wieku, którą rodzice chcą wkręcić w małżeństwo. Nazywa się Alicja i jest celowo prowadzona na teren Krainy Czarów – będzie to jej ponowna wizyta, tylko że poprzednia wydawała jej się snem, i tym razem będzie podobnie: sporo czasu upłynie, zanim Alicja uwierzy w niebezpieczeństwo i realność tego co ją otacza. Nie przekona jej ani szczypanie się, ani kucie, ani zadrapanie na ramieniu po kontakcie z przerośniętym futrzakiem. A jej wiara jest potrzebna, by wypełniła swą misję – ostatecznie, w tym celu właśnie została sprowadzona. Żeby wypełnić proroctwo i pokonała Krwawą Królową (Carter). Dzięki temu...
I tu zaczyna się problem. W schemacie tej bajki (Zło musi zostać ukarane, Dobro musi zwyciężyć) są niestrawne dziury i dziurki. Poświęcono dużo czasu na prezentację tej złej siostry, ale jednocześnie zapomniano o tej dobrej. Ta zła, z całym uszanowaniem jej złośliwości i potworności, jest naprawdę pocieszna, dzięki swojej bulwiastej głowie i używaniu sformułowania „Odciąć mu głowę!” zamiast przecinka. Dla przeciwwagi jest dobra siostra pojawi się w trzech scenach, z czego w dwóch coś powie.
Źle została rozpisana dramaturgia. Alicja zbyt długo zastanawia się nad podjęciem ostatecznego wyboru, a gdy ta chwila nadchodzi – nie ma wyraźnych argumentów, czemu zdecydowała tak a nie inaczej. Nie jest wyjaśnione, czemu przez większość filmu wypełniała zalecenia proroctwa, nie wierząc w nie.
Powyższe zarzuty mają jeden konkretny skutek – było mi totalnie obojętne, co się dzieje na ekranie. Która z sióstr wygra, czy Alicja się w końcu zdecyduje – a jeśli tak, to co zrobi. Na szczęście tam gdzie zawodzi historia, tam daje radę fantazja i pomysłowość twórców. Wprawdzie, spokojnie można było się obyć bez trzeciego wymiaru (ten absolutnie nic nie wnosi!), ale już takie rzeczy jak charakteryzacja czy przedstawienie wszystkich postaci to absolutny majstersztyk: wspomniana już bulwiasty czerep Czerwonej Królowej, zielone oczy Kapelusznika czy uśmiech od uszka do uszka Kota z Cheshire (szczególnie ten ostatni). Podobnie prezentują się krajobrazy – bałaganiarskie podwórko do herbatki, kosztowne wnętrza zamków, a w finałowej scenie można dostrzec wokół uschnięte drzewa dzięki czemu klimat jest jeszcze wyraźniejszy.
Dla kogo jest więc ten film? Jeśli ktoś lubi zakręcone światy, dużo lepiej zrobi wybierając się na „Parnassusa” Gilliama – tam postarano się dużo bardziej, czego dowodem jest choćby chodzący na kilometrowych szczudłach Jude Low. A poziom historii w obu produkcjach jest podobny (czyli niski). Tak, ostatecznie nie warto się wybierać na nowego Burtona. Humoru w tym niewiele, charyzmy i świeżości tyle ile w pierwszych dwóch scenach choćby „Charlie i fabryka czekolady”. Bajka z tego też raczej żadna – bo jaki ma morał? Żeńcie się dziewczyny, bo jak jesteście niezdecydowane, to wam przyjdzie toczyć pojedynek z potworem o dobro obcej krainy.
5/10