Film, którego najmocniejszym punktem są napisy końcowe. Po pierwsze widząc je, odczuwamy wielką ulgę, że już się skończyło. Po drugie są jasne i wyraźne, można powiedzieć – jednoznaczne. Nie obrażają inteligencji widza, można je zrozumieć nawet niespecjalnie władając językiem angielskim. Można przy nich zrelaksować się i rozluźnić oraz nie myśleć o zadziwiającej fabule, czy raczej czymś, co ją niezdarnie udaje. Pomagają zapomnieć o stosie idiotyzmów, pomyłek, banałów i absurdów, z których ulepiono ten film. O tym, jak bohater konstruuje tłumik do karabinu z resztek wałka skrzyni biegów zepsutego samochodu, jak jeździ bez celu i sensu starym fiatem (wiadomo, oszczędności) po włoskim miasteczku, o bezsensownych rozmowach z księdzem, z zabójczynią, z prostytutką, z szefem tajnej organizacji. A’propos oszczędności – scenarzysta, reżyser i producenci oszczędzali na wszystkim – film zrobiony był za 6 dolarów plus cena okularów Clooneya. Oszczędzano jednak przede wszystkim na logice i konsekwencji. Dialogi pisał człowiek po lobotomii, scenarzysta był chory na Alzeihemera. Albo odwrotnie – zdrowemu człowiekowi trudno rozróżnić te niuanse.
Po zakończeniu projekcji nasuwa się jedna jedyna uwaga – NIE WARTO. Nawet dla napisów końcowych.
Wygląda na to, że nic nie zrozumiałeś z tego filmu, jeżeli dialogi z księdzem są dla Ciebie bezsensowe.
A Ty masz wrażliwość starego silnika Diesla. Film zwyczajnie nie dla każdego, na pewno nie dla Ciebie.... dla mnie jak najbardziej. Pozdro....
Kolego "bulec" - ująłeś idealnie fabułę filmu. Właśnie zmęczyłem tego durnego gniota i straciłem 2 godziny życia które mógłbym przyjemniej spędzić. Szkoda że nie przeczytałem Twojego wpisu wcześniej. Nawet niewciśnięte siłę silikonowe cycki by podnieść atrakcyjność tego filmu nic tu nie dały. Od filmu sprzed czasów gniotów Netflixa których scenariusze piszą gimbusy siedzące na sedesie jednak oczekuje się czegoś więcej