No więc co my tu mamy:
- Świetne efekty specjalne, czyżby film dostał największy budżet wśród filmów DC?
- Pomimo Snydera dobra, nietypowa dla niego praca kamery
- Momoa, który nie musiał sam ratować filmu
- Fabuła jak w tego typu produkcjach pisana na kolanie, ale nie robiąca z widza idioty
- O MÓJ BOŻE HUMOR. Mniej i bardziej suchy w wykonaniu nie tylko Aquamana (heh.), ale czyżby wreszcie DC się czegoś nauczyło?
- Black Manta
- Koniec z problemowymi "final bossami". Poza Zodem żadna nie była dotychczas zrealizowana porządnie (wspomnę Wonder Woman obrzucajacą się elementami otoczenia z podstarzałym facetem z wąsem udającym Aresa), a tu wreszcie mieliśmy coś fajnego.
Podsumowując: DC wreszcie jest tam, gdzie Marvel był po premierze pierwszego Iron Mana, ale to nic złego. Daje to nadzieję na Shazama i resztę uniwersum.