Widziałem w życiu wiele słabych filmów, jednak nigdy nie przyszło mi do głowy przesiadywać na forach i wypisywać setki postów w których śmieję się z fanów danego filmu i pisze jak to mi ich żal i jacy to są ciemni.
Avatar wzbudził tak ogromne emocje, że jest na tym forum kilku użytkowników, którzy od tygodni codziennie siedzą i klepią negatywne opinie. O ile mogę zrozumieć, że ktoś zauroczony filmem przesiaduje na forum z nim związanym, to nie jestem w stanie pojąć, że ktoś kogo film znudził poświęca teraz wiele godzin, aby wszystkich o tym informować.
Mam nadzieję, że antyfani nie ominą tego pytania i dzpowiedza poniżej dlaczego to robią?
Czy po obejrzeniu Avatara wylęgło się w Was poczucie misji, aby wszystkich przekonać jaki to szmelc ?
Czy oprócz Avatara są jeszcze inne słabe waszym zdaniem filmy w historii kinematografii i czy na forach poświęconych tym filmom też cały czas je krytykujecie, śmiejecie się z fanów i ich opluwacie ?
Czy ktoś z Was rozmawiał o tym z psychologiem?
Tak na szybko przejrzałem swój komentarz, ale nie poczułem w nim, żebym jakoś nawracał specjalnie. A pisać przy wszystkim, że to moje zdanie, byłoby i głupie, i męczące. Jednak wierze w rozmówcę i liczę na to, że zamiast z łopatą wyskoczy z sensownym i pozbawionym prześmiewczego tonu zdaniem.
Na mojej liście lasek z którymi chciałbym się przespać Michelle jest dużo przed Audray :)
Narquelion, muzyka poważna jakoś nie zginęła wraz z wynalezieniem jazzu, bluesa, rocka, czy elektro, to i kino dla snobów nie umrze :)
Muzyka poważna nie zginęła, ale jest duchem przeszłości. Bo to, co się spodobało (na zasadzie równaj do najniższego poziomu) ewoluowało w to, co mamy teraz. Aż się boję radio włączyć. Ale znów - kwestia subiektywna. Poza tym - od razu dla snobów. Jarmusch jest dla snobów? Kar Wai jest dla snobów?
"Muzyka poważna nie zginęła, ale jest duchem przeszłości."
W radiu nie leci, a w empiku stoi cała ściana płyt, nawet jest oddzielne pomieszczenie ze stanowiskami odsłuchowymi dla fanów muzyki poważnej. Nie zauważyłem oddzielnego pomieszczenia a ambientem np.
"Bo to, co się spodobało (na zasadzie równaj do najniższego poziomu) ewoluowało w to, co mamy teraz."
O czym ty mówisz? Muzyka nie rozwija się liniowo przechodząc w kolejne gatunki i powodując, że to co było wcześniej zanika. Dominacja punka nie doprowadziła do zniknięcia rocka progresywnego, blues nie spowodował zniknięcia jazzu, muzyka poważna żyje sobie dalej własnym życiem, czasem niezależnie a czasem zależnie od innych gatunków muzycznych. Avatar to kolejna superprodukcja, a superprodukcje powstają odkąd istnieje kino i nie doprowadziły do zniknięcia filmów z normalnym budrzetem. Technika cyfrowa oprócz tego że umożliwiła wykorzystanie efektów specjalnych na większą skalę również znacząco obniżyła koszty produkowania filmów, dzięki czemu łatwiej nakręcić film bez wsparcia wytwórni. Avatar wniósł do kina możliwość kręcenia w 3d, i takiego ożywiania fikcyjnych postaci jakiego jeszcze nie było, dziś filmowa konserwa na to marudzi, ale za 5 lat jak kilku uznanych za ambitnych reżyserów wysmaży jakieś wypasione dramaty kamerami 3D, to się posracie ze szczęścia.
Nie chodzi mi o rozwój muzyki, bardziej o ewolucję muzycznego trendu, który z kolei dyktuje, co będzie miało największy udział w rynku muzycznym, a co zostanie zepchnięte do niszy.
Mam dość bogatą wyobraźnię, ale nie wiem, po co dramat kręcić w 3d. Seriously, what's the point? W kinie kategorii "efektowny" ma to jak najbardziej słuszne miejsce, nie mam nic przeciwko, ale żeby to wszędzie implementować? Nie czuję potrzeby.
Ano po to, że to kolejny wymiar, już nie tylko lewo prawo, góra dół, bliżej dalej, ale jest też GŁĘBIEJ, kolejna oś po której może poruszać się kamera. W dramatach zdjęcia plany i kompozycje zdaje się też są ważne. W modzie na sukces może to i nie potrzebne, ale ja np, chętnie znalazłbym się w pokoju z nicole kidman w oczach szeroko zamkniętych.
To taki prosty przykład, bom prosty człek, ale wieżę w to że artyści, reżyserzy, operatorzy, znajdą dla nowej osi milion wspaniałych zastosowań.
"Trzeba mieć zero pojęcia odnośnie historii ludzkości, kolonizacji, akcji pacyfikujących, imperialistycznych zapędów różnych krajów w celach pozyskania czego tylko chcą. Dla mnie to po prostu nic nowego."
"Można zrobić "Zmierzch Bogów" i w ten sposób wyrazić część filozofii Nietzschego, jak to zrobił Visconti."
Trzeba mieć zero pojęcia o Nietzchem, przecież to nic nowego.
To jest znowu problem, ja oglądam mądre filmy, nie lubię tych co oglądają niemądre filmy. Jest to z jednej strony brak świadomości iloma aspektami poza mądrością kino się charakteryzuje, jak również chyba problem z wyobrażeniem sobie, że można być wszechstronnym miłośnikiem kina, jak także jakieś fałszywe wyobrażenie, że oglądanie mądrych filmów czyni cię lepszym człowiekiem. Wkurza cię to co dał ludziom Avatar? A mnie wkurza, że ludzie oglądający te "mądre filmy" nie ogarniają podstawowych rzeczy. To jest dopiero frustrujące.
"A mnie wkurza, że ludzie oglądający te "mądre filmy" nie ogarniają podstawowych rzeczy. To jest dopiero frustrujące. " mądre słowa
Przeoczyłem ten komentarz wcześniej; źle mnie zrozumiałeś. Nie lubię doszywania do czegoś ideologii. Nie poruszałbym się w ogóle na polu kategorii mądre/niemądre filmy. Jakbym tak robił, byłbym snobem, za którego mnie uważasz. Oglądam prawie wszystko tymczasem. I nie wkurza mnie to, co dał ludziom Avatar (przy założeniu, że dał cokolwiek prawdziwego na dłuższa metę). Dziwi mnie, że właśnie na niego padło, z tych wszystkich filmów. I jednocześnie nie dziwi, bo mógłbym tu trajkotać, że reklama, że trend, że efektowna oprawa. Ale ja pytam, czy jest coś jeszcze, coś nieoczywistego poza tym? Ja sądzę, że nie, ale z chęcią poznam inne zdanie.
Ale tu nie ma żadnego doszywania ideologii (w ogóle to chyba złe słowo). Avatar przesłanie ma i tyle. Może być przedstawione prosto albo i nawet łopatologicznie, ale jest. A sam sposób przedstawienia nie określa tego, czy przesłanie jest "głębokie", czy nie.
Ale nie powiesz mi, że pierwsze wrażenie po wyjściu z kina było "ale ten Cameron dowalił imperialistom!". Tymczasem wiele postów na forum Avatara wysuwa to właśnie jako najmocniejszy atut filmu, z czym zgodzić się, subiektywnie, nie mogę. Bo jak już napisałem wcześniej, kim trzeba być i jakie mieć pojęcie o świecie, by pisać, że Avatar otworzył im oczy na pewne problemy? Jaką znieczulicę społeczną przejawiać na co dzień, by dopiero alegoryczny los Na'vi do nich trafił? Może w tym szaleństwie była metoda - nawet mi jest bardziej szkoda pobitego psa niż pobitego człowieka. Mam świadomość tego, co Cameron chciał pokazać, miałem dużo wcześniej. Tak więc dla mnie nijak Cameron nie jest twórcą słowa pokoju, jest kimś, kto je przypomina. A niektórzy fani traktują go jak Mesjasza. To skryłem pod nietrafionym zlepkiem "doszywanie ideologii". Mój błąd.
Nie powiem ci tego, ale powiem ci za to, że czarujesz sobie rzeczywistość. Ten wątek, o którym piszesz, to jakiś margines marginesu, a zdecydowana większość to zwykłe i prozaiczne "jaka ta Pandora jest zajebiście ładna". I pojęcia nie mam, dlaczego tak bardzo czepiasz się tego otwarcia oczu przez Avatara. Obrazowy przykład: cały rok co do dnia straszliwie współczuję dzieciom chorym na raka i modlę się (taka figura retoryczna bardziej) o zdrowie własne i rodziny, a jednocześnie... o tym nie myślę. Przychodzi WOŚP - z radością się dorzucam. Raz w roku Owsiak otwiera mi oczy na pewne problemy. Co złego w tym, że ktoś inaczej spojrzy na świat po obejrzeniu Avatara? Czy gdyby zaczął szanować przyrodę (co jest kolejnym wątkiem, który ogólnie rzecz biorąc niepotrzebnie rozdmuchujesz) pod wpływem jakiegoś zajebiście głębokiego i skomplikowanego filmu, to wszystko byłoby już OK? A może chodzi ci o to, że problem ekologii czy ludzkiej natury (złej? dobrej?) jest mniej ważny niż jakaś tam sprawa, którą ty akurat uważasz za ważną? Bo, może cię zaskoczę, ktoś może mieć inne zdanie:)
Podsumowując - twoje problemy względem filmu, czy też bardziej pewnej grupy widzów, są moim zdaniem sztucznie - przez ciebie samego - wyolbrzymione. Serio. Przykuwanie się do drzew czy antybushowskie demonstracje to nawet nie błąd statystyczny, więc po co traktować to jako główny problem? Nikt też nie twierdzi, że Cameron odkrył coś nowego, nikt też nie pisze, że po tym filmie po raz pierwszy w życiu poczuł żal, że nie dane mu było urodzić się w lesie równikowym. Ale ten film przypomniał im o pewnych sprawach, właśnie otworzył oczy i uruchomił wyobraźnię. Czy to źle, że człowiek reaguje na bodźce? A może ty od urodzenia znasz odpowiedź na pytanie o życie, wszechświat i całą resztę?:)
Okej, nie wiń mnie za ton tej wypowiedzi, ale poruszyłeś coś czułego zupełnie niechcący. Ten cały WOŚP - idea jest szczytna, pomysł wspaniały, pieniądze na dzieci idą - wiem, bo mój brat ponad rok walczył z rakiem mózgu w centrum zdrowia dziecka. Ale wiesz co? Nie miałem okazji doświadczyć działania tej pomocy. Widziałem ją, była tam, gówno dała. Z drugiej zaś strony jest całe to społeczeństwo, które zaspokaja swoją dobroduszność od wielkiego dzwonu jak WOŚP pieniądze zbiera. Tacy są uczynni, dobrzy, na dzieciach im zależy. Miałem kolegę, który tak jak ja uznał że taka pomoc to nie pomoc, i zaczął pomagać w hospicjum. Twardy chłop, psychicznie silne bydlę. I wymiękł po niecałym roku, bo pomagać wcale nie tak łatwo, nie łatwo patrzeć, jak ludzie umierają na Twoich oczach. Tak więc WOŚP mówię tak, społeczeństwu myślącemu, że wielce pomaga i mającemu wysoką samoocenę z tego powodu - stanowcze nie. Chcesz pomóc - idź do hospicjum pomagać. Dobrze z resztą cały ten system zabijania sumienia ośmieszyła mocno kontrowersyjna akcja unicestw. Bo ostatecznie odsetek ludzi działających z pobudek serca jest niewielki. I dla mnie tak samo jest z każda inną masówką. A więc i Avatarowym boomem.
A teraz do tekstu. Każdy, kto by mi powiedział, że coś względnie trywialnego wstrząsnęło nim do granic możliwości, mógłby się liczyć z moim niedowierzaniem. Może to kwestia charakteru. Ale z drugiej strony, jak raz masz okazję patrzeć, jak ktoś umiera dosłownie na Twojej zmianie, a ty próbujesz podkręcić tlen, ale nic, nic, bo to już ostatni oddech - przy tym jakikolwiek film, lub inne medium emocji, to morska bryza. Jak oglądasz stare zdjęcia pradziadka i zastanawiasz się, czemu jest w nich obłęd. I co prawda nie rozumiesz czemu, ale czujesz, że sieczenie szablą na lewo i prawo, i jego opis tych wydarzeń w dzienniku - opis okrutny, zgrzytliwy niczym szabla ześlizgująca się po kości - zapisuje się w pamięci. Zmiana poprzez film? Nie sądzę. Co najwyżej dreszcz emocji, obudzona tęsknota, sentymentalna nuta za bezpowrotnie utraconym czymś. Zmiana? Nie, nie wierze w zmianę. Tym trudniej po Avatarze, bo sam nie potraktowałem go jako apelu do ludzkości - ale to wszystko ja, moje odczucia! I nie, nie zamierzam mówić, że Avatar nie ma głębi, albo jeszcze lepiej - próbować zmierzyć jej poziom w jakichś metrach, łopatach czy stopach. Niewykonalne. A nawet gdyby było wykonalne, dalej pozostawałoby bezsensowne.
Co zaś się tyczy mojego problemu z widzami: niech się otwierają, niech robią cokolwiek, ale ja pytam: jak to się stało, że do tej pory byli tak ślepi, i jaki poziom intelektualny prezentują, skoro pierwszym bodźcem, który do nich trafił, jest możliwie najłatwiejszy w odbiorze film masowy? Wcześniej było tyle filmów, czy były dla nich za trudne? Czy sama rzeczywistość jest dla nich za trudna do przyjęcia? Co to za ludzkość takim razie? Czy chce być jej częścią? Nie. I może jestem w jakiś sposób upośledzony emocjonalnie, nie wiem. Też nie chciałbym się tutaj prezentować jako "czego to ja nie przeżyłem", bo nie o to mi zupełnie chodzi. I tą ironię na końcu mogłeś sobie podarować. Bo to, że odpowiem na Twoje pytanie "nie", nie jest aktem poddańczym, ani procedurą "punktowania" (niektórzy tutaj bawią się w zadawanie pseudo-ironicznych pytań w tym stylu i brak odpowiedzi na nie bądź odpowiedź zgodną z planem traktują jako punkt do dalszego podpierania swojej racji, proces pierwszego szczebla erystycznego, prymitywny). Ale z kolei jak zacznę Ci tłumaczyć, to skończy się jak wymiana zdań z Janko Bzykantem - zaczniemy się zastanawiać nad potrzebą uprawiania filozofii, a to tylko odwróci uwagę od właściwej rozmowy. Tak więc zachowam Twój ton i (w mojej opinii) odpowiem nie próbując urazić nikogo. A moja odpowiedź brzmi: 42. I jej ułożenie zabrało mi tylko pięć miliardów lat.
Pozdrawiam!
PS: Jakby co, staram się też wybadać, jakim typem rozmówcy jesteś. Jeśli więc masz pokojowe zamiary, nie podłapuj, proszę, wątków prowadzących do jawnej waśni światopoglądowej.
Spokojnie, WOŚP to miał być tylko obrazowy przykład, a nie zaczynek do światopoglądowej dyskusji. Za to twoja odpowiedź również nasuwa mi określone wnioski. Otóż mam wrażenie, że jesteś bardzo pesymistycznie nastawiony do życia (z powodów mi oczywiście nieznanych, oprócz tych strzępków informacji, które jakoś tam sobie analizuję), co może się też wiązać z odbiorem tej grupy widzów.
Jak mówiłem, sukces Avatara polega moim zdaniem na tym, że jest to magia kina w czystej postaci. Idealny przykład synergii. Nie da się tego wyjaśnić i każdy czasem tak jakiś film odbiera. Jestem świadom wad, ale to nie zmienia faktu, że film po prostu działa. Wciąż błędnie zakładasz, że Cameron powiedział coś nowego, o czym ludzie jeszcze nie słyszeli i zapominasz, że mówimy o kinie. Oczywiście, że słyszeli, co najwyżej niezbyt często o tym myśleli. Można śmiało założyć, że oglądali w życiu wiele innych filmów poruszających podobną tematykę (dla ciebie może i trywialną), ale tamte filmy ich po prostu nie ruszyły. Ten ich ruszył, bo potrafił. Potęga wyobraźni. I dlaczego od razu >>pierwszy<< bodziec? Może po prostu najsilniejszy z dotychczasowych? Ja również nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że filmy bywają i dobre, i złe. Efekt zależy od filmu i tego, jak trafia do widza. Nie wiem, dla mnie to jest po prostu... proste. Widzowie są różni, w różnym wieku, z innym bagażem życiowych doświadczeń, więc i różne sprawy różnie odbierają. Pisząc to ostatnie zdanie zdałem sobie sprawę, że ja chyba tak naprawdę nie rozumiem, w czym jest problem.
Ale żeś się czepił ostatniego zdania. Była emotka? Była. Cześć, i dzięki za ryby;)
Okej, to tak na szybko. Ja nie zakładam, że Cameron powiedział coś nowego o czym ludzie nie słyszeli, bo powiedział coś starego, co mieli się na okrągło, ale nie o film mi chodzi, a o widza. Jestem w jakiś sposób zrozpaczony, że trzeba było wejść w umysł widza poprzez bajeczny świat, obudzić w nim dziecko i tęsknoty, aby mógł pojąć "ej, świat jaki stworzyliście, jest zły". Mi nie o sam film chodzi, a o widza. Jestem w jakiś sposób zażenowany, zniesmaczony i zrozpaczony kondycją ich umysłów.
Zdałem sobie właśnie przed chwilą sprawę (olśnienie), że tak naprawdę chyba chcę, by ktoś powiedział: "masz rację, masa casualowej widowni to ziemniaki intelektualne, też mi przykro z tego powodu, ale nic poradzić na to nie można", po jakim to stwierdzeniu będę mógł odejść w stronę zachodzącego słońca.
A pesymistą nie jestem, jestem realistą. Mimo to, noszę w sobie głębokie uwielbienie dla fikcyjnych światów, tak więc realizm nie zabija wyobraźni. Głoszę wątpliwość i poszukiwanie odpowiedzi, a nie zero-jedynkowe myślenie. I przeciwko brakowi myślenia występuję. Tak sam o sobie myślę, jakie są fakty o mnie - nie wiem.
Pozdrawiam!
A ja np. w ogóle się z przesłaniem filmu nie zgadzam, co kiedyś nawet raczyłem w jakimś temacie opisać, niemniej uważam, że film jest absolutnie genialny. I co ty na to? ;)
Nie bardzo wiem, co na to. Najchętniej nazwałbym Cię nieczułym imperialistycznym lożo-masońsko-żydowskim agentem, ale przecież to tylko żarty :)
A tak na serio, hm.... Nie wiem. Rozważałem ze znajomym taki problem (znajomy ma zawsze masę pytań dość... specyficznych. Od pytań o to, czy Na'vi mają podobne do naszych genitalia, poprzez zapytanie dlaczego na'vi maja tylko 4 kończyny, podczas gdy większość ma 6, kończąc na pytaniu o to, dlaczego nie mają czułków,skoro wszystkie inne zwierzęta zdają się mieć czułki zakończone tymiż pozwalającym się zespoić nerwami), dlaczego nie poznajemy zastosowania tegoż tam unobtanium. Znajomy wyszedł ze stwierdzeniem, że jakbyśmy się dowiedzieli ile dobrego płynie z wiadra tej substancji, to sami pewnie ochoczo strzelalibyśmy do niebieskich dzikusów, a nie o to Cameronowi chodziło. Dlatego odbiór filmu jest klarowny, a występowanie przeciwko pokojowi i zgodności, i nie eksploatowaniu planety brzmi... jakoś tak prymitywnie. Bez urazy, tylko odpowiadam na pytanie. A więc ja to na to.
Ależ ja się zgadzam, tylko nie użył bym słowa prymitywnie, tylko naiwnie i bajkowo. Tylko mi nie przeszkadza to w rozkoszowaniu się filmem, bo na podobnej zasadzie mógłbym powiedzieć, że jak tylko przejął bym władzę w galaktycznym parlamencie to pierwszą moją decyzją byłoby rozwiązanie tej bezsensownej demokratyczno biurokratycznej zbieraniny i zawiązanie galaktycznego imperium :) Avatar to bajka w której przedstawiono utopijną planetę, zawarto moim zdaniem naiwny ekologiczny morał i podlano to samobiczowaniem za wyparcie słabszych kultur w przeszłości. Moim zdaniem to naiwne. Ale jednocześnie piękne i szczerze mówiąc wzruszające. Życie to nie je bajka, tutaj jeśli nie nadążasz, to gryziesz piach i koniec, ale to nie znaczy, że nie można czasem porozkoszować się wizją świata, gdzie jest dokładnie odwrotnie.
Nie rozumiem, przyznaję bez bicia. Jesteś zrozpaczony, że jakiemuś filmowi udaje się rozbudzić wyobraźnię widzów i obudzić w nich dzieci i tłumaczysz to kondycją (jak rozumiem: złą) ich umysłów? Nie pojmuję tego w koniunkcji ze stwierdzeniem, że twój realizm nie zabija wyobraźni. Dla mnie z tego wynika, że zabija i to na śmierć.
I wciąż mam wrażenie, że (niepotrzebnie) wyolbrzymiasz sobie ten problem. Ja nie widzę tu żadnych ostatecznych rozwiązań i pojęcia "wreszcie" jakiegoś problemu. Za jakiś czas przyjdzie następny film (może nawet Avatar 2), który dany temat znów przedstawi w sposób, który do ludzi trafi i na nowo pobudzi wyobraźnię. Nie chcesz myśleć binarnie, ale widzów dzielisz na dwie kategorie - intelektualnych ziemniaków i resztę (jak się domyślam, inteligencję:).
Nie, wytnij z tego film! Jestem zrozpaczony, że dopiero coś tak prostego trafiło do ludzi. Tak bezczelnie unaocznionego. A nie, że "jakiemuś filmowi". I nie chodzi mi o budzenie wyobraźni i wewnętrznych dzieci samo w sobie, to nie jest złe! Zawężam krąg, zafascynowanych Avatarem już poniekąd rozumiem, a na pieńku ma z tymi, których Avatar nawrócił na naturę. I znów - nawrócenie na naturę nie jest złe! Natomiast jest dla mnie smutne, że ci ludzie nie mogą zauważyć zła jakie czyniła i czyni nasza cywilizacja ot tak, bez Avatara. To jest mój smutek: ich rozumne ponoć istnienie, wyprane z rozumności.
Poza tym ja go [problemu] tak strasznie nie wyolbrzymiam. Może to tak brzmi, bo tylko na nim się skupiam - ale to dlatego, że właśnie to zagadnienie chciałbym omówić. A mój intelektualny ziemniak to definicja ogarniająca coś więcej, niż tylko inteligencję - powinienem był wyjaśnić, nie wyjaśniłem, mój błąd. intelektualny ziemniak to nic innego jak warzywo pod każdym względem w którym moim zdaniem przejawia się człowieczeństwo. Głupota, zaślepienie, wypranie emocjonalne wobec rzeczywistości, liche wartości. Tych ludzi właśnie przy odpowiednim podejściu nagle łapie wielka chęć zmiany, zaczynają rzucać hasła antyimperialistyczne. A ja się zastanawiam: naprawdę do nich trafiło, czy udają, że trafiło? A jeśli trafiło, to czemu tak późno? No i odpowiedź jaką bym chciał usłyszeć jest: "bo to ziemniaki". Myślę, że takie postawienie sprawy rozwiązałoby wszelkie moje wątpliwości :)
Kategorii mam od cholery, czasem można się w nich nawet poczuć indywidualnie :) Przy okazji napiszę takie moje prawidło: widownia jako taka jest głupia. Po przetestowaniu jednostek okaże się, że widownia nie jest kompletnie głupia. Ale tu już weszlibyśmy na dywagacje odnośnie różnicy między obojętnością wobec ludzi, a nie wobec konkretnych jednostek, na przykład. A to już daleko biegnie od tematu, daleko... za daleko. Dość powiedzieć, że daleko mi od mówienia, że są ludzie mądrzy i głupi, bo tak powiedzieć, to a) nadać stopień generalizacji, który mówi bardzo niewiele; b) pominąć wszelkie różnice wewnątrz tych grup, które są na tyle istotne, by grupy nie traktować jako całość, a więc rozbić itd. Bo będzie na przykład głupi, dobroduszny, biedny, świadomy swoich pragnień i swych możliwości. A to tylko wierzchołek podziału, jakie zdarza mi się czynić. Ale, tak jak mówię, nie róbmy tego! Nie ma sensu tego zgłębiać. Uwierz mi na słowo, że staram się nie myśleć w kategoriach białe-czarne.
Kiedy ja nie mogę wyciąć z tego filmu:) Tzn. na jakimś tam poziomie abstrakcji bym mógł, ale dla mnie ta sytuacja ma właśnie film w punkcie wyjścia:)
"Jestem zrozpaczony, że dopiero coś tak prostego trafiło do ludzi."
No właśnie ja cały czas pytam, dlaczego ty cały czas piszesz "dopiero":) Trafiało zapewne wiele razy w mniej i bardziej skomplikowanej formie, teraz trafiło z Avatara, bo przy okazji dali się porwać filmowi. Trafi i w przyszłości. Wcześniej mogli np. słuchać na ten temat kazania w formie jakiegoś ambitnego filmu, którego sens tak naprawdę rozumie tylko jego twórca - i nie trafiło. Ale, jak sam mówisz, zawężasz krąg oskarżonych do ekstremistów. Jak wspominałem gdzieś tam wyżej, dla mnie to jest błąd statystyczny (i naprawdę bardzo rzadko spotykany). Nikt przecież każdego dnia nie porusza w rozmowach wszystkich możliwych tematów. O wygranej w totka rozmawia się, gdy ktoś wygra, o wypadkach na drodze, gdy się zdarzy jakiś poważny, o oblodzonych chodnikach - raczej w zimie niż w lecie itd. Teraz mówi się o Avatarze i o tym, co Avatara dotyczy, nie musi to więc wcale oznaczać, że ta sprawa dopiero co pierwszy raz się pojawiła (jak sam pisałeś, moje wrażenie o wyolbrzymianiu problemu brało się stąd, że akurat właśnie o nim chcesz rozmawiać).
W zasadzie też co w tym dziwnego, że trafiło coś prostego? Przecież chociażby na logikę rzecz biorąc, coś prostego trafi do człowieka łatwiej niż coś skomplikowanego, obojętnie, czy ów człowiek jest tym ziemniakiem, czy geniuszem. Gdyby było inaczej, nie zeszlibyśmy z drzew:) Tym bardziej że przecież większość ludzi geniuszami nie jest, w czym się obaj zgadzamy:)
"Natomiast jest dla mnie smutne, że ci ludzie nie mogą zauważyć zła jakie czyniła i czyni nasza cywilizacja ot tak, bez Avatara."
Z reguły człowiek dochodzi do jakiegoś wniosku pod wpływem bodźca z zewnątrz. Jak można pewne sprawy zauważyć ot tak, z powietrza, nie mając o nich pojęcia? Cały proces nauczania byłby przecież wtedy zbyteczny. Kilka osób szturchnął Avatar, co w tym złego? Dajmy na to jakieś dziecko - skąd ma wiedzieć, że cywilizacja jest zła (zakładamy na potrzeby dyskusji, że jest)? Albo ktoś po prostu "naturalnie" zdawał sobie z tego sprawę, ale po prostu o tym nie myślał? - bo nie da się myśleć o wszystkim i nie jest to wcale wypranie z rozumności. Czy gdyby zamiast Avatara obejrzał jakiś głęboki film i doszedł do identycznych wniosków, to w gruncie rzeczy czymś by się to różniło? A gdyby tego ambitnego filmu nie zrozumiał i olał sprawę zupełnie, zamiast pomyśleć o tym pod wpływem prostackiego Avatara, po którym dostał tym przesłaniem w czoło? Oczywiście są i takie przypadki, które olśni dopiero ten film - ale to ten błąd statystyczny, podobnie jak ci, którzy nawet tego filmu nie będą w stanie pojąć.
"A ja się zastanawiam: naprawdę do nich trafiło, czy udają, że trafiło? A jeśli trafiło, to czemu tak późno?"
To ja zapytam, kiedy jest dobry moment na zrozumienie tego czy innych problemów?
Ja przepraszam, ale chciałbym tylko powiedzieć, że kolega prezentuje jakiś dziwny pogląd, że rzeczy skomplikowane są lepsze od rzeczy prostych, mimo, że spełniają to samo zadanie. Czy mój komputer byłby lepszy gdyby miał 4 procesory, zamiast jednego, a nadal miał tą samą moc obliczeniową? Avatar najwyraźniej udowadnia, jaką porażka artystyczną jest tworzenie jakichś skomplikowanych projektów w celu powiedzenia prostych rzeczy i najwyraźniej ciebie boli, że cameron za pomocą najstarszej historii świata powiedział to, do czego niektórzy potrzebują nie wiadomo jak skomplikowanej struktury i udziwnień. Jakby opowiedział o wyniszczaniu słabszych społeczeństw pokazując jakieś rzezie w afryce w jakimś udziwnionym dramacie psychologicznym, to by było git. Jak opowiedział o tym w baśni, to już jest kupa?
"Dopiero" jako pełne trafienie, po którym głosisz otwarcie przemianę wewnętrzną.
Jedną rzecz chciałbym skorygować, bo błędnie w nią poszedłem, a zdaje się być znamienna, patrząc na odpowiedzi. Rzeczywistość i informacja - to jest dopiero proste. To jest chyba w ogóle najprostsze. Są fakty, liczby są zdjęcia okrucieństwa, obrazy okrucieństwa, słowa okrucieństwa Łatwo dostępne, wystarczy sięgnąć Czasem same wpadają w oczy, uszy, mózgi. I nie są w stanie wygenerować w nich nic. Jak w mordę strzelił, prościej się nie da. Ale mimo to do wielu to nie trafia tak jak film - wymyślony świat i niebieskie istoty w jakiś sposób górują nad faktami. Napisałem że Avatar się wkrada poprzez świat, jaki przedstawia, poprzez obudzenie tęsknoty i wtedy bam! Ziemniak jest olśniony. Rzeczywistość nie trafia, codzienne słuchanie o tragediach nie trafia (a mówię tu tylko o trafieniu, które tak zmienia, że aż się tym dzielisz na forum - tylko takie, dla ułatwienia i nie brnięcia w poboczne wątki), film akcji trafia prosto w samo sedno? Coś tu jest nie tak w odczuwaniu i rozumieniu jak dla mnie...
No i jasne, że wszyscy odbieramy bodźce, tylko czemu te bardziej dotyczące naszego świata zawodzą, a te będące alegorią nie? Przecież to by była jakaś logiczna kpina. A że logika nie może się mylić (schowajcie siekiery, nie roztrząsajmy tego), a człowiek jest istotą absurdalną, to wychodzi na to, że tak właśnie jest: za tępi, by dostrzec fakty, ale na tyle myślący, by z alegorii wyciągnąć identyczne wnioski. Tyle że dla mnie to dalej jest popieprzone, ale może ze względu na absurdalność ludzką, nie ma co rozważać dalej. Też nie chciałbym tworzyć podziału Avatar vs głebokie filmy moralnego niepokoju: kto ma prawo nawracac masy, bo nie o to mi zupełnie chodzi.
Kiedy jest dobry moment? Kiedy takie rzeczy jak w Avatarze pokazane się dzieją, a nie jak x lat później ktoś nakręci alegoryczną krytykę wydarzeń owych :) Gdyby do pytania podejść trochę głębiej, to odpowiedziałbym, że kwestia zrozumienia problemów odwiecznych zależna jest od dojrzałości. Niedojrzały osobnik = brak samoświadomości. A więc niewiedza i tzw. "mamtowdupizm". Może faktycznie to jest po prostu nielogiczne... i taka jest odpowiedź.
Milion indian zgładzonych w imię europejskiej ekspansji to statystyka, Historia Jake i Naytiri to tragedia :)
"Coś tu jest nie tak w odczuwaniu i rozumieniu jak dla mnie... "
Dla mnie nie. To naturalna bariera ochronna. Gdyby człowiek był stuprocentowym empatą i dzień w dzień zamartwiał się każdym problemem trapiącym ludzkość, to byśmy wariowali dwa dni po urodzeniu. Żyjemy w określonej rzeczywistości i tym ona dla nas właśnie jest - rzeczywistością. A do kina idzie się głównie w celu oderwania od tej rzeczywistości, zwłaszcza na filmy, które aż ociekają eskapizmem. W tym samym celu jako jedyne istoty na Ziemi (no oprócz myszy i delfinów) mamy abstrakcyjną wyobraźnię. Moim zdaniem twój błąd, którego nie możemy od dawna przeskoczyć, polega na tym, że chcesz analizować wpływ filmu na widza, pomijając zupełnie ten film. Tak się po prostu nie da. To przyczyna i skutek, a ty chcesz poznać skutek, świadomie ignorując przyczynę i dziwisz się, że wciąż coś ci się nie klei.
"No i jasne, że wszyscy odbieramy bodźce, tylko czemu te bardziej dotyczące naszego świata zawodzą, a te będące alegorią nie? Przecież to by była jakaś logiczna kpina. A że logika nie może się mylić (schowajcie siekiery, nie roztrząsajmy tego), a człowiek jest istotą absurdalną, to wychodzi na to, że tak właśnie jest: za tępi, by dostrzec fakty, ale na tyle myślący, by z alegorii wyciągnąć identyczne wnioski."
Ja bym powiedział, że to znów ten mechanizm obronny: przykładowo ja, czytając w gazecie, że ktoś znęcał się nad psem, jestem zły, żądam najwyższego wymiaru kary, mówię komuś w zasięgu wzroku, że człowiek to bydlę, pies przecież nie rozumie itd., po czym przerzucam stronę. I nie mogę bez przerwy myśleć o każdym psie na świecie, któremu dzieje się krzywda. Gdy w filmie oglądam, że ktoś zabija psa (oczywiście "dobrego" psa), to z ręką na sercu łzy mi się cisną do oczu. W rzeczywistości te problemy, z których doskonale zdaję sobie sprawę, są spychane gdzieś w podświadomość, żeby dało się normalnie żyć i mieć siłę na ten czas, gdy samemu przyjdzie się z jakimś problemem zmierzyć albo na zapasy z określonym problemem, z którym mamy do czynienia na co dzień. Przecież ty też zostałeś przez ten film pobudzony w konkretnym kierunku, bo chyba na co dzień nie rozprawiasz z kolegami o tym, jak prosty przekaz może wpływać na ludzi i dlaczego tak, prawda?
Jasne że nie możemy żyć sama empatią, mamy bariery ochronne, ja to wiem. Podzielę się z Wami pewną obserwacją, nie tylko moją i wcale nie nową. A obserwacja ta brzmi: coraz mniej empatii w ludziach. Ale to nie jest tak, że ona znika. My ją zabijamy. Ale czemu ją zabijamy? Bo tworzymy okrutny świat. Może ja niepotrzebnie biję na alarm, może to tak, że mówię "empatia umiera" a tak naprawdę nie różnię się od tych, którzy w średniowieczu odnajdywali znaki rychłego końca świata. I tak ta empatia umiera, jak ten świat się kończy - sam nie wiem. Ale biorę pod uwagę że niepotrzebnie na coś wskazuję. Patrzę na dzieciaki w szkołach - aż dziw, ile okrucieństwa w sobie mają. Jakie maja wartości. Ale znów, te wartości może od zawsze takie były, a ja jestem ślepym hipokrytą. Poza tym sam powiedz, Samurai: film, który, jak sam zresztą mówisz, ma oderwać od rzeczywistości. A tymczasem co? Do rzeczywistości odwraca ludzi. No powiedz, że to logiczne :) Inaczej trzeba by uznać, że film nie spełnił zadania, bo miast od rzeczywistości odwrócić, do rzeczywistości kieruje - porażka! :) Dlatego chciałem to oderwać od filmu, bo to gdzieś w człowieku, nie filmie, leży przyczyna tej odwróconej logiki.
Jedno zdanie z drugiego akapitu mi się nie spodobało za bardzo: "W rzeczywistości te problemy, z których doskonale zdaję sobie sprawę, są spychane gdzieś w podświadomość, żeby dało się normalnie żyć i mieć siłę na ten czas, gdy samemu przyjdzie się z jakimś problemem zmierzyć albo na zapasy z określonym problemem, z którym mamy do czynienia na co dzień." Nie sądzisz, że to trochę... Okrutne stwierdzenie? Nie chcę klękać przy każdym martwym psie przy drodze, ale coś bym zrobił, by te nieczułe, krzywdzące dla samego krzywdzenia jednostki ucierpiały. Czy robię teraz coś takiego? Nie, nie robię, co w jakiś sposób wiąże się z moim niespełnieniem. Mam wolę, nie mam mocy. Trochę też egoistycznie Twoje stanowisko brzmi, bo ostatecznie lepiej się pozłościć i przewrócić stronę niż wywlec za fraki sąsiada jak znowu będzie za oknem psa okładał kijem. Jasne, że do tego dochodzi prawo, które zabrania rękoczynu, a każe wezwać policję itp. - ale wewnętrzny nakaz by sprzeciwiać się niszczącej i bezmyślnej sile chyba masz. Ja w każdym razie mam. I zakładam, że każdy ma. Ale bariera ochronna, bariera ochronna, bariera ochronna. Najlepsza droga do przeżycia, ale czy najlepsza droga do bycia tym, kim możesz być w najlepszej wersji siebie? O i tak właśnie odbiega się od tematu :) Ja nie potrafię usprawiedliwiać tej bariery, bo jest dla mnie elementem strachu, woli przetrwania - nie cenię jej za wysoko, ale to już jak kto woli swoje życie przeżyć.
Film mnie nie pobudził do dyskusji, to ludzie i ich reakcje na film, a to duża różnica:)
Nie nadążam za zmianami:D Piszesz, że tworzymy okrutny świat i zabijamy empatię, po czym bezlitośnie pałujesz film, który prostymi metodami i całkiem skutecznie starał się tę empatię pobudzić:D
"Poza tym sam powiedz, Samurai: film, który, jak sam zresztą mówisz, ma oderwać od rzeczywistości. A tymczasem co? Do rzeczywistości odwraca ludzi. No powiedz, że to logiczne :) Inaczej trzeba by uznać, że film nie spełnił zadania, bo miast od rzeczywistości odwrócić, do rzeczywistości kieruje - porażka! :) Dlatego chciałem to oderwać od filmu, bo to gdzieś w człowieku, nie filmie, leży przyczyna tej odwróconej logiki. "
Nie o to mi chodziło, myślałem, że ten przykład z psem dostatecznie to wyjaśni. Właśnie dlatego, że film odrywa nas od rzeczywistości to może człowieka poruszyć skuteczniej niż to, co widzi na co dzień wokół siebie (jak mówiłem, pomijamy sytuacje, które dotyczą nas bezpośrednio). Dzięki filmowi uciekamy od rzeczywistości, a później dzięki wyobraźni możemy tę ucieczkę z rzeczywistością skonfrontować.
"Nie sądzisz, że to trochę... Okrutne stwierdzenie? Nie chcę klękać przy każdym martwym psie przy drodze, ale coś bym zrobił, by te nieczułe, krzywdzące dla samego krzywdzenia jednostki ucierpiały. Czy robię teraz coś takiego? Nie, nie robię, co w jakiś sposób wiąże się z moim niespełnieniem. Mam wolę, nie mam mocy."
To chyba ty pisałeś, że jesteś realistą, a teraz już widzę idealistę:) OK, to pomóż psu, ale dlaczego nie pomożesz też wielorybom, rafie koralowej, tym żabom, co im chcieli położyć obwodnicę, i wyżej: bezdomnym, ofiarom wojen w Afryce, chorym na cokolwiek itd.? Bo się nie da. Ani tego zrobić, ani stale o tym myśleć. I nie chodzi o psa imieniem Azor z piętra nade mną, tylko o psa zbiorowego, o którym czytam w gazecie.
"Film mnie nie pobudził do dyskusji, to ludzie i ich reakcje na film, a to duża różnica:)"
Ale to jest reakcja na film, a ty reagujesz na reakcję ludzi na film:) Przyczyna i tak jest jedna:)
Zmiany nie są takie straszne, a przejścia między nimi wydaja mi się oczywiste. Na bieżąco zgodnie z pomysłem Ingardena weryfikuję swoje zdanie w oparciu o to, co wydaje mi się bardziej spójne po prostu. Pałuję film? Gdzie? *sigh* Mamy problem komunikacyjny od jakiejś chwili, ale jak zaczniemy go roztrząsać, to się pogubimy. Przyczyną reakcji na film jest film, ALE przecież jak zjesz dobre danie, to nie chwalisz rzeźnika, rolnika, dobrej paszy, ziemi, słońca i bóg wie kogo, ale kucharza, prawda? Dlatego właśnie można skupić się na reakcji i pominąć na chwilę film. I dla dobra filmu, i rozmowy, która dotyczy widza.
Z twoim poglądem o odrywaniu i przez to powracaniu się zgadzam, bo wiem, że mechanizm tak działa. Pytanie alternatywne: Czy to, że tak działa system miażdżącej większości ludzi, jest logiczne? Tak lub nie, nie ma innych odpowiedzi :) I dla mnie odpowiedź brzmi "nie, to ani odrobinę nie jest logiczne, a wręcz pokrywa się z absurdalnością bytu, jakim jest człowiek".
Mieszamy się w systemach wartości. Realizm nie jest pesymizmem, idealizm nie jest optymizmem. Powinienem też może zaznaczyć, ze pomiędzy życiowym a filozoficznym realizmem i idealizmem istnieje wiele istotnych różnic. Idealizm nie wyklucza realizmu w moim rozumieniu, bo dla mnie bycie realistą to świadomość otaczającej cię rzeczywistości, oraz wszelkich środków, jakimi dysponujesz (bądź masz w możności dysponowanie nimi). Znajomość silnych i mocnych stron zarówno ciebie samego, jak i wszelkich rzeczy, w których uczestniczysz. Umiejętność jako takiego określenia na ich podstawie prawdopodobnej drogi działań. Dalej już musiałbym się zagłębiać w szczegóły, ale to jest chyba wystarczający fragment. Bycie idealistą w moim rozumieniu to umiejętność wskazania najlepszych możliwych rzeczy, które jesteś w stanie osiągnąć w ramach swoich uprzednio zweryfikowanych możliwości, LUB do których jesteś w stanie poprowadzić ścieżkę działań, pozwalającą na osiągnięcie tychże, nieosiągalnych w danej chwili, celów.
"OK, to pomóż psu, ale dlaczego nie pomożesz też wielorybom, rafie koralowej, tym żabom, co im chcieli położyć obwodnicę, i wyżej: bezdomnym, ofiarom wojen w Afryce, chorym na cokolwiek itd.? Bo się nie da. Ani tego zrobić, ani stale o tym myśleć."
Jak się jest realistą i ma pojęcie o swoich możliwościach, to nie ma problemu tej empatii ADHD. Nie jest tak, że latasz od jednego potrzebującego do drugiego. Ot, powiedzmy, że ogarniasz swój lokalny świat. Już jest dobrze. Nie super, w skali świata nic nie robisz, ale już jest coś. I teraz, jeśli więcej ludzi myśli tak jak ty, problemów naokoło Ciebie ubywa, możesz rozszerzyć krąg swoich działań, podjąć w tym celu jakieś kroki. To nie jest ideał pozbawiony stopnia dopuszczalnej realności. Ale zawiera w sobie problem czynnika ludzkiego, przez to staje się wręcz niemożliwie trudny. Ale ot, porozmawiam sobie tu, porozmawiam sobie tam, ktoś zacznie myśleć w podobnych kategoriach, przekaże dalej... Budzić świadomość. Wiele nie kosztuje, efektu prędko nie zobaczysz, ale warto. Można być świadomym problemów świata i nie wpaść w histeryczne spazmy, można myśleć. Szukać drogi. I też, nie musi to być misja Twojego życia, nie musisz poświęcać się temu w całości. Dobre, zdrowe podejście do życia: przeżyć tak, żeby nie żałować tego wszystkiego, co mogłeś uczynić, a nie uczyniłeś. Z jednej więc strony idealizm (ale nie histeryczny) z drugiej realizm. I da się.
Przyczyna nie jest ważna. Powiem tak: tworząc ciąg przyczynowo-skutkowy można się cofać tak długo, aż zahaczysz o to, co Ci wygodne. Więc ja mogę powiedzieć, że przyczyną reakcji widza jest Bóg i specjalnie się od Twojej ta opinia różnić nie będzie. Bo i tak nie chodzi o przyczynę, a o skutek. Byłem na filmie, widziałem, jest on jakimś punktem zaczepienia, wobec którego mogę coś analizować, ale nie analizuję samego filmu, tylko widza. I jego nielogiczność. I takie jest właśnie chyba moje stanowisko: człowiek jako byt absurdalny, wobec alegorii swojego świata jest bardziej spostrzegawczy, niźli wobec samego świata go otaczającego. Jego empatia jest wypaczona, zaś do jego naturalnych korzeni nie można trafić za pomocą faktów. I osobiście nie traktuję dość wysoko tego człowieka, gdyż za bardzo jest ślepy, za bardzo nieczuły, za daleko jest ode mnie.
Pozdrawiam!
"Pałuję film? Gdzie? *sigh* Mamy problem komunikacyjny od jakiejś chwili, ale jak zaczniemy go roztrząsać, to się pogubimy."
Nie, MY nie mamy problemu:) Ograniczenia komunikacji niewerbalnej są oczywiste, po prostu nie bierz każdego zdania dosłownie, zwłaszcza takiego oznaczonego emotką:) Innymi słowy, miejscami używamy tzw. luziku;)
"Pytanie alternatywne: Czy to, że tak działa system miażdżącej większości ludzi, jest logiczne? Tak lub nie, nie ma innych odpowiedzi :)"
Mógłbym odpowiedzieć, że skoro to naturalne, to musi być logiczne:) Ale ograniczając się tylko do siebie i odrzucając determinizm też odpowiem, że tak. Musimy na tym skończyć, bo mamy krańcowo różne zdania.
"Jak się jest realistą i ma pojęcie o swoich możliwościach... I da się"
Tak, tylko różnica jest taka, że moim zdaniem ludzie właśnie w ten sposób żyją. Każdego dnia, od rzeczy najmniejszych po największe. W zasadzie każdego dnia każdy rozwiązuje jakieś problemy swoje i innych, zależnie od skali działając samemu lub w coraz większych grupach, poprzez działanie lub zaniechanie, świadomie lub nieświadomie... Dzięki temu, jak to mówią, "jakoś się żyje". Ty, zdaje się, żądasz większej formalizacji tych działań. OK, też można, jet i dużo takich inicjatyw (chociażby ta WOŚP).
"Dobre, zdrowe podejście do życia: przeżyć tak, żeby nie żałować tego wszystkiego, co mogłeś uczynić, a nie uczyniłeś."
Z tym się nie zgadzam, to jest prosta droga do jakiegoś średniowiecznego umartwiania się, które moim zdaniem jest bardzo niezdrowe. Bardziej trafia do mnie humanizm i przeżycie życia:) tak, żeby nie żałować tego, co się uczyniło.
"Przyczyna nie jest ważna. Powiem tak: tworząc ciąg przyczynowo-skutkowy można się cofać tak długo, aż zahaczysz o to, co Ci wygodne."
Dotarliśmy do kolejnej ściany:) Dla mnie przyczyna jest bardzo ważna, inaczej zaczynamy rozmawiać na zbyt wysokich poziomach abstrakcji. Oczywiście, że można się tak cofać, ale staram się raczej wybierać najbliższą i bezpośrednią przyczynę, jak w naszym przypadku.
"I takie jest właśnie chyba moje stanowisko: człowiek jako byt absurdalny, wobec alegorii swojego świata jest bardziej spostrzegawczy, niźli wobec samego świata go otaczającego. Jego empatia jest wypaczona, zaś do jego naturalnych korzeni nie można trafić za pomocą faktów. I osobiście nie traktuję dość wysoko tego człowieka, gdyż za bardzo jest ślepy, za bardzo nieczuły, za daleko jest ode mnie."
Mogę się zgodzić, że ludzie generalnie nie są tytanami intelektu:), ale z takim obrazem człowieka raczej się nie zgadzam:) I nie mów mi, że to nie jest pesymizm:) Przecież fakty również na nas wpływają, tyle że są filtrowane przez naturalną tarczę z powodów i w sposób, o którym już mówiliśmy. Widać to wyraźnie po tym, że największe wydarzenia (niekoniecznie "fakty" per se) się przebijają i też wywołują "histerię", jak np. śmierć papieża, tsunami czy jakaś tam kolejna grypa. Film, jak mówiliśmy, działa inaczej, ale skutek w pewnym sensie jest bardzo podobny. Codziennie mamy bombardowanie, a film jest jak pocisk naprowadzany:) Może wywołać większe szkody, zintensyfikowane na niewielkim obszarze, ale z drugiej strony bardziej krótkotrwałe.
Natura bywa nielogiczna logiczna (a raczej: rządzi się prawami które czasem są sprzeczne z logiką) Człowiek zaś ma wyniszczoną naturę, a więc jest dużo bardziej nielogiczny. To nie kwestia poglądu, to kwestia danych. Na przykład: je więcej, niż potrzebuje. Zabija dla zabawy. Wydaje więcej, niż zarabia.
A "żyć tak, żeby nie żałować tego wszystkiego, co mogłeś uczynić, a nie uczyniłeś" i "tak, żeby nie żałować tego, co się uczyniło" nie wykluczają siebie nawzajem, obie są mi bliskie. Dal mnie to jest to samo prawo, tylko że jedno w wersji pozytywnej, a drugie negatywnej (w sensie moje jest wersji negatywnej, o ile się nie mylę). Nie mam tak, że będę myślał po iluśtam latach: "Afryka.... tam nic nie zrobiłem", albo "Jenifer Lopez... mogłem do niej podbić. jakoś", bo to by było faktycznie umartwianie. Ale czasem coś jest w zasięgu, i tego nie zrobisz, wycofasz się, a po latach będziesz żałować. I mi bardziej o to drugie chodzi.
A co do przykładu z papieżem i grypą to z lekka mi dałeś argument w sporze o absurdalność :) No właśnie, papież umiera, a świat płacze. I masz pokolenie JP II. Oni wierzą w Jezusa, papież jest z nimi i w ogóle.... Cud. A no i oczywiście kres świata blisko, bez papieża... Teraz to JP co innego ponoć w slangu znaczy, ale zgłębiać tego nie będziemy. Albo grypa, zła, groźna grypa. Świńska, ptasia, kozia, krowia itd. Co z tego że zwykła grypa więcej osób zabija. Przeczulenie na pierdoły, brak wyczucia na problemy stałe. Panikę wystarczy zasiać wołając "pali się", choć nikt nie zobaczy dymu. Jeśli chcesz uzyskać pomoc nocą na osiedlu będąc napadniętym, też krzyczysz, "pali się", a nie "ratunku", albo "policja" bo nikogo by nie obchodziło. Porąbane, dziwne wartości, niezgodne z logiką postępowanie - póki co nic mnie nie przekonuje, że człowiek nie jest absurdalnym bytem. Można oczywiście pytać, czy to coś złego. Ja bym powiedział, że zasadniczo nie, aczkolwiek sam cenię sobie logikę. Więc czy to dobrze czy źle, to już opinia indywidualna.
Możemy w tym miejscu zakończyć, chyba że masz jakieś inne, nowe spojrzenie, z niewziętego dotąd pod uwagę konta. Jeśli nie, to szczerze już teraz powiem, że niezwykle miło było z Tobą porozmawiać o tym i o owym. Rzadko kiedy trafia się tak wytrwały, otwarty i przyjazny (pomimo różnicy zdań) dyskutant na filmwebie. Pozdrawiam!
Krótki komentarz.
"Człowiek zaś ma wyniszczoną naturę, a więc jest dużo bardziej nielogiczny. To nie kwestia poglądu, to kwestia danych. Na przykład: je więcej, niż potrzebuje. Zabija dla zabawy. Wydaje więcej, niż zarabia."
A widziałeś kiedyś ile potrafi oszamać labrador jeśli tylko będzie miał możliwość? Największy problem z nadwagą mają Indianie, gdyż natura skonstruowała ich do przeżycia w warunkach gdzie pokarm jest trudno dostępny, w XXI wieku kiedy wystarczy pójść do supermarketu, indianie mają wielki problem, żeby przestać jeść. Tak więc nieumiarkowanie w bardzo wielu przypadkach jest dziełem natury.
Resztę dyskujsii odpuszczam, bo już dawno wkroczyła w rejony pozbawione z czymkolwiek związku.
"Natura bywa nielogiczna (a raczej: rządzi się prawami które czasem są sprzeczne z logiką)"
Na pewno z logiką? Można by się pokusić o jakieś przykłady, ale to już chyba faktycznie temat na odrębną dyskusję. Może te prawa są sprzeczne z naszymi poglądami, może naszą wrażliwością, ale z logiką, która "z natury" jest brutalna? Ciekawe.
"Na przykład: je więcej, niż potrzebuje. Zabija dla zabawy. Wydaje więcej, niż zarabia."
Tylko czy to aby na pewno są "naturalne" rzeczy dla człowieka? Pół żartem, pół serio, ale pesymizm zaczyna i mnie się udzielać;)
"Ale czasem coś jest w zasięgu, i tego nie zrobisz, wycofasz się, a po latach będziesz żałować. I mi bardziej o to drugie chodzi. "
Zgadzam się, ale z drugiej strony moim zdaniem na takich wyborach właśnie polega życie. Zawsze (no, z reguły) trzeba wybrać jedną drogę i zawsze można się zastanawiać, czy druga nie byłaby lepsza. Może byś w czymś pomógł, a w ostatecznym rozrachunku by się okazało, że tylko pogorszyłeś sprawę? The road not taken:) Myślę, że od tego się po prostu nie ucieknie, obojętnie jak bardzo byś się przez całe życie starał. Dlatego właśnie we własnym zakresie dość brutalnie rozgraniczam te dwie postawy odnośnie życia.
Co do absurdalności ludzkich zachowań, to można na to spojrzeć inaczej - skoro wiem, że w przypadku napaści okrzyk "ratunku, biją mnie!" nic nie da, a okrzyk "pali się" sprokuruje pomoc, to który wybór będzie niezgodny z logiką? To jest odpowiedź na te prawa natury, według których żyjemy. A czy i one są nielogiczne (o proszę, zatoczyliśmy piękne koło:)? Dochodzimy pomału do pytania, czy wszechświat jest nielogiczny, ale to już też chyba temat na równie ciekawą, ale inną dyskusję:)
Nawzajemnie:) Mnie również bardzo miło się z Tobą rozmawiało, pozdrawiam serdecznie.
Narquelion, mam wrażenie, że przesadzasz. Próbujesz dostrzec w Avatarze zalążek świętej księgi nowej religii i dziwisz się, że ludzie chcą za takim czymś iść.
Przecież Avatar to czyste kino rozrywkowe. Żaden dorosły człowiek nie powinien ujrzeć w nim prawdy objawionej. Przesłanie Avatara jest skierowane do ludzi młodych i bardzo młodych. Być może dzięki temu filmowi wyrośnie potem z takiego młodego człowieka ktoś wartościowy, posiadający tą "świadomość" otaczającego świata o której piszesz. Tak jak 5-latki powinni oglądać Ulicę Sezamkową, to 12-latki powinni obejrzeć Avatara i do nich adresowane jest przesłanie, a dorośli odnajdą w filmie inne atrakcje.
p.s.
Mój kolega z pracy wybrał sie na Avatara z rodzicami. Rodzice są na emerturze, mają ponad 60 lat i film bardzo im się podobał.
Nie próbuję, po prostu widzę. Ale znów: nie jest tak, że sobie wymyślam problem; chyba nawet tutaj był ten link odnośnie ludzi którzy chcą zakładać plemię na'vi. I jakkolwiek nie byłoby to pozytywne, to jednak jest też odrobinę... śmieszne dla mnie. Natomiast zgadzam się z Tobą absolutnie - to kino rozrywkowe, warte zobaczenia. I tylko to, że jest skierowany do młodych i bardzo młodych jakoś mi nie pasuje, bo zbyt uniwersalny jest, jak dalej zresztą sam piszesz - ludziom w różnym wieku się podoba. A to że dorośli i teoretycznie dojrzali ludzi tak się po nim zachowują, jakby właśnie prawdy objawione miał w sobie, to mnie dziwi. Ale już chyba coraz mniej, bo z każdym postem wykuwam sobie pewien pogląd na sytuację.
Pozdrawiam!
Napisałem że przesłanie filmu jest skierowane do młodych ludzi, a nie że cały film jest dla dzieci. Film jest dla wszystkich: kobiet i facetów, mądrych i głupich, bitych i tych co biją :)
To że jeden z drugim chcą założyć plemię Navi to jakiś margines całego zjawiska. Może mają po 12 lat i wtedy taki pomysł jest całkiem normalny. Zresztą sam kiedyś biegałem po podwórku z patykiem i mówiłem że to miecz świetlny - z tego wyrosłem. Ale słowa Yody, że trzeba wybrać jasną stronę mocy, choć ciemna jest łatwiejsza i szybciej dojdzie się do tzw. "sukcesu" mają ponadczasowe znaczenie. Popatrz na to w tem sposób.
Więc, z tego co wiem, nie mają po 12 lat. Ale mentalnego wieku nikt nie liczy z kolei, więc może mają nawet mniej niż dwanaście, kto by to wiedział. A w ten sposób jaki proponujesz patrzeć nie bardzo umiem, bo szukam przykładu porównawczego: miedzy patykiem/mieczem świetlnym oraz mądrościami Yody do Avatara. Można się bawić w latanie na pseudopterodaktylu, ale jaką mądrość miałbym sobie zapamiętać, jaka sama nasunie mi się na myśl po latach? Ale, jak zwykle zabrnąłem w dosłowności przekładni, jaką chciałem poczynić. W każdym razie wiem, co chciałeś powiedzieć, odebrałem jasno i wyraźnie. Pozdrawiam!
Brawo - wreszcie jakaś konstruktywna krytyka Avatara. Napisałeś dużo i ładnie i można by to streścić krótko: "Avatar jest za płytki".
Z taką opinią jak Twoja mógłbym dyskutować, gdyby wątek ten był dyskusją o filmie, a jest bardziej dyskusją o Antyfanach, więc nie odchodźmy zbytnio od tematu, choć coś musze napisać.
Zgadzam się, że fabuła nie jest odkrywcza, nie ma w niej nic nowego. Jest przedstawiona prosto, wszystko podane jak na tacy - dla wielbicieli filmów zagadek jest to bardzo zniechęcające. Ale czy to znaczy że Antychryst jest lepszy, bo nawet zawodowi krytycy go nie zrozumieli i do tej pory nikt tak naprawdę nie wie, czy dzieło jest genialne, czy też Trier zakpił z widzów dajac im porno-papkę i pęka ze smiechu czytajac jak niektórzy się doszukują nie wiadomo jakich metafor?
Magię kina najprościej zmierzyć emocjami jakie wywołuje film. Avatar wstrząsnął mnią do głębi. Czułem się jak dziecko, które przeniosło się duchem w wykreowany tam świat. Poczułem ogromną tęsknotę za życiem w zgodzie z naturą, za miłością taką, jaka została przedstawiona w filmie, za walką o własne ideały. Nic na to nie poradzę - takie są moje odczucia - postaraj się je uszanować, z góry dziękuję.
Wcześniej o filmie nie wiedziałem praktycznie nic i na nic się nie nastawiałem. Mam taki zwyczaj, że dopóki nie obejrzę filmu unikam wszelkich informacji na jego temat. Teraz dopiero mogę analizować jego mocne strony:
1) Technika animacji twarzy w ten spsób, że po raz pierwszy komputerowy ludek wyrażał ludzkie emocje - byłem zaskoczony - moim zdaniem przełom.
2) Samo 3D nie jest nowością, ale wciąż zapewnia wrażenia inne niż najlepsze domowe kino. Mogłem poczyć się jakbym tam był.
3) Muzyka - od 3 dni puszczam ją w kółko i choć mało kto o tym pisze, wg mnie jest genialna. Klimatem idealnie dopasowana do filmu. Do tego podczas filmu leci praktycznie cały czas (tylko w czasie seansu się o niej zapomina) - tak jak na gwiezdnych wojnach.
4) Dopracowanie pod względem dziur logicznych i dbałości o szczegóły - taki smaczek - w tym filmie wszystko trzyma sie kupy.
5) Przesłanie "szanuj zieleń". Niby banalne i proste, ale jeżeli my jako ludzie nie będziemy o nim pamiętać to marny nasz los. Poza tym mamy promowaną tolerancję, godność, wierność ideałom. Dobro zwycięży zło. Nic odkrywczego, ale przecież nic w tym złego.
6) Wykreowany świat, roślinność i zwierzęta - uczta dla oczu. Dla osób wrażliwych na piękno.
7) Coś dla facetów - Neytiri. Tutaj mozna by osobny wątek zacząć. Napiszę tylko w skrócie - chciałbym aby taka stała u mojego boku. (tylko nie piszcie że mam sobie poszukać dziewczyny - mam żonę)
Podsumowując - moim zdaniem - najlepszy film jaki do tej pory w życiu widziałem, arcydzieło, niech dostanie 10 oskarów, niech pobije Titanica pod względem dochodów. Pójdę na niego trzeci raz do kina.
Zgadzam się ze wszystkimi punktami. Z naciskiem na 3 - zawsze ważna jest dla mnie muzyka. Może do 1 - już miałem okazje oglądać dobrze oddane emocje na wirtualnych buźkach. Różnica między nami jest taka, że po podsumowaniu Ty mówisz "najlepszy film jaki widziałem", a ja "najlepszy film akcji jaki widziałem przez ostatni rok". Tu jest różnica między nami, mimo tego, że opinię dzieloną mamy podobną. I odwołując się do tematu wątku; podejrzewa, że wielu haterom wyszłoby podobnie. Bo to nie są jakieś kwestie sporne - muzyka, efekty, fabuła - to są fakty. Co przechyla mnie do myślenia, raz jeszcze, że haterzy maja problem taki jak ja - niezrozumienia wywyższenia Avatara nad innymi filmami. Tyle że tak jak mówiłem, ja chcę rozmawiać, a nie wyklinać :) Chce wiedzieć, czy to tylko prostota filmu i jego uniwersalność odbioru są przyczyną jego sukcesu? Czy jest jeszcze coś, co mi umknęło?
Przyczyną sukcesu Avatara jest to, że trafia do ludzi. To jest magia kina, której nijak nie zmierzysz i której nie odda w pełni żadne wypunktowanie zalet/wad, bo film nie jest matematyczną sumą swoich części składowych.
"Co przechyla mnie do myślenia, raz jeszcze, że haterzy maja problem taki jak ja - niezrozumienia wywyższenia Avatara nad innymi filmami. Tyle że tak jak mówiłem, ja chcę rozmawiać, a nie wyklinać :) Chce wiedzieć, czy to tylko prostota filmu i jego uniwersalność odbioru są przyczyną jego sukcesu? Czy jest jeszcze coś, co mi umknęło?"
Dobre pytanie :)
A może film trafia w sposób indywidualny do odbiorców ?
Ktoś napisał, ze przemówienie Jake'a nawołujące do walki i podnoszące ducha było najfajniejsze - a mnie sie akurat nie podobało. Ale dzieki tej scenie ktoś się w filmie zakochał.
Ktoś inny napisał, że od pierwszej sceny kiedy pojawiła się Neytiri ma na jej punkcie obsesję. Dla mnie to przesada, ale może dzięki tej postaci ktoś jest gotów iść 10 razy do kina.
Jeszcze ktoś inny sika z wrażenia nad scenami lotu na ptakach w 3D. Owszem, ładne, ale wg. mnie nie najważniejsze... jednak ktoś ze względu na te sceny kupi odtwarzacz Blue-ray.
Jeżeli o mnie chodzi, może akurat w tym dniu kiedy poszedłem do kina byłem w odpowiednim nastroju, żeby historia o niebieskich ludkach wycisnęła z moich oczu łzy. Zapomniałem o schematach i standardowe hollywoodzkie rozwiązania zaskakiwały mnie w kulminacyjnych momentach, wywołując wzruszenie zamiast złość z powodu przewidywalności. Jestem miłośnikiem przyrody - może dlatego Quaritch wzbudził we mnie autentycne uczucie nienawiści, jak nigdy wcześniej żaden czarny charakter. Zresztą, ostatni raz poszedłem do kina więcej niż raz na ten sam film na początku lat osiemdziesiatych (klasztor schaolin), a na Avatara poszedłem następnego dnia i ciągle mi mało - to świadczy o tym, że moja fascynacja filmem jest autentyczna. I na pewno nie jest to wynikiem mody, czy reklamy bo na takie rzeczy jestem odporny. Po prostu film do mnie trafił... w samo serducho.
Coraz bardziej zaczynam rozumieć odpowiedź na moje pytania, ale tylko ze wskazaniem na osoby, z którymi tutaj rozmawiam. W moje głowie, niczym nieszczęsna asteroida, przed którą ruscy nas obronią, sunie myśl, że dalej jakieś, no, wariant optymistyczny - 80% fanów nie ma nic wspólnego ze zdrowym, właściwym (pamiętaj, że to tylko moje zdanie!), tęsknym odbiorem Avatara, a bez żadnych większych argumentów będzie ślepo mówić, że Avatar to najlepszy film ever. Mógłbym tutaj znów uznać, że po prostu nie potrafią wyrazić swojego odbioru, a gdyby mogli, to byłby równie trafny i zgodny, jak Twój.
Pozdrawiam, tym razem serdecznie! :)
Narquelion, napisałeś coś zatrważającego.
Drażnią Cię pozytywne reakcje ludzi na film ? A co złego w tym, ze ktoś chce przytluć drzewo, że uświadamia sobie bogactwo przyrody i zdaje sobie sprawę ze jej niszczenie to zła rzecz ? Jeżeli ktoś doznał pozytywnej przemiany po obejrzeniu Avatara to trzeba go wyśmiać ?
Zaprawdę powiadam ci - błądzisz.
To samo w sobie nic złego! Pytam tylko: w jakiej trzeba żyć bańce, by wcześniej nie zauważyć tego, o czym mówił Avatar? Przemiana sama w sobie nie jest zła, po prostu metoda jaką się dokonała, jest dla mnie niepojęta. Sprowadza się do bardziej do wyśmiewania dotychczasowej ślepoty, a także do refleksji nad ewentualną "słomianością" (zabrakło mi słowa, wybaczcie ten pokraczny zastępnik) zapału do przemiany. O ile przemiana jest przemianą, a o ile społecznym trendem? Czy jest prawdziwa? Nie błądzę, bo nie rozsyłam gromów. Tylko pytam.
"To samo w sobie nic złego! Pytam tylko: w jakiej trzeba żyć bańce, by wcześniej nie zauważyć tego, o czym mówił Avatar?"
Ja miałem nietzchego w szkole, gdzie się trzeba chować, żeby dopiero dowiadywać się o tym z filmu?
Tu kolejne niezrozumienie sensu kina jako takiego. Istota kina nie jest wygłaszanie opinii, twierdzeń czy faktów, bo to może robić pan w programie publicystycznym, istotą kina jest takie opowiedzenie historii, żeby ludzi poruszyła i przemówiła do nich. Widocznie hasła w wyborczej do ludzi nie przemówiły, a cameron tak, i na tym panie znawco polega kino.
Nie ośmieliłbym się nigdy powiedzieć, że wiem, na czym polega kino. Odważny jesteś, ale nie z mojej ligi - nie głoszę pewności, ale zwątpienie. Bo ludzi którzy wyrażają poglądy w systemie zero-jedynkowym przeważnie nie rozumieją wątpliwości. Ja nie mogę pojąć, czemu właśnie ten film tak poruszył, a ty do mnie z siekierą, zamiast spróbować razem ze mną dojść do fenomenu. No nic, kowboju, tak jak mówiłem - nie moja liga.
Nie napisałem kino polega na tym i na tym a na tym już nie. Mówię tylko, że kino ma więcej wymiarów niż tylko "mądrośc" filmu. Jeśli masz wątpliwości, to właśnie o tym powinieneś sobie podumać. Szkoda, że nie twoja liga, ja tam lubię pograć i w Cthulu i w ping ponga.