Film rewelacyjny ale soundtrack do dupy. Brzmi jak kapela z Seattle, szczególnie wokaliści śpiewają z rażącą grunge'ową manierą, bo taka obowiązywała w 1994 roku. Można było przecież wykorzystać Live at the Star Club samych Beatlesów w Hamburgu, tylko trochę podrasować, dograć perkusję i bas i to by na pewno funkcjonowało. Szkoda. W tej sytuacji tylko 9/10