Tak sobie siedzę i oglądam Mega Film pod wyrypanym i znanym szyldem Batman i Superfacet.
Piwko na podłokietniku, nogi na stole, muza z ekranu gwałci malżowinki uszne. Gały zaczynają ogarniać mroczny ekran. Jest czad.
No i tyle, czar prysnął.
Scenariusz walnął facet napity zwykłym sikaczem z massachusetts, a można było wcześniej wciągnąć w chrapy zwykłą czystą Kolumbijską
Cisną w nim swoje role wyjechany zawodowo Ben Affleck, który z racji wieku zakontraktuje nawet rolę Barbapapy w muminkach. Jest też czarny gość, który uświadomił Keanu, że zapieprza swoje całe denne życie w Matrixie.
O gościu, którego jak widzimy to walimy jak mantrę Simon Mówi nawet nie wspominam. Kultowa postać, ale głód zaglądnął w oczy i wydygał, że to może ostatnia rola w życiu. Dobrnąłem do połowy filmu patrząc na to cudo jak kuna w agrest. Pilot od telewizora sam przyszedł do mnie z błagalnym wzrokiem i mamrotał coś o czerwonym przycisku.
No i zapomniałem jeszcze o facecie tańczącym z wilkami. Tyle, że gość już nic nie zatańczył, ale bardzo ładnie patrzył i rozglądał się na boki.
Amen