Nie często chodzi się na takie filmy z taką ciekawością co do scenariusza. Na Transformersów chodzę bo lubię ale nie zastanawiam co się wydarzy lecz po prostu siadam przed ekranem i chłonę każdą kolejną minutę wyśmienitego widowiska. Natomiast w przypadku "Świtu sprawiedliwości" dręczyło mnie mnóstwo pytań przed seansem: Jak twórcy filmu przedstawią konflikt dwóch bohaterów, gdy teoretycznie jeden z nich nie miałby żadnych szans? Jak w roli Batmana sprawdzi się Ben Afleck? Widziałem go już w Daerdevilu i tam mi się podobał ale jednak Batman to Batman. Jak wypadnie na tle Christiana Bale'a? Dlaczego dwóch pozytywnych bohaterów, którzy walczą o to samo, stanie przeciwko sobie? Itd. Nie zawiodłem się. Wszystko zostało rozegrane jak należy. Batman genialnie poradził sobie z Supermanem dając nam to samo uczucie gdy polska drużyna wygrywa z Niemcami na boisku. Niby gorsi jesteśmy a wygraliśmy. W końcu Batman to człowiek jak każdy z nas a nie skulił się przed super-człowiekiem. Afleck spełnił swoją rolę. W scenie gdy wk....wiony szedł na supcia był naprawdę przekonujący. Zresztą wówczas supermana było mi naprawdę żal. Chciał dobrze a wyszło jak wyszło. Zobaczyłem w tym jakąś głębię. Jak to przez głupie nieporozumienie oraz ocenianie kogoś po okładce można doprowadzić do niepotrzebnych konfliktów. Sama geneza niechęci jaką darzyli siebie bohaterowie była ironicznym arcydziełem. Jeden drugiemu zarzucał to samo. W rzeczy samej nie lubili się za to co sami robili. Niby film akcji, a jednak historia z morałem. Choreografia walk - miodzio. Tylko ta paniusia z mieczem była tam niepotrzebna, ale cóż... Nie może być idealnie.