Uwielbiam zwariowane kino spod ręki Jean-Pierre Jeuneta. A tym razem docenię je tym bardziej, że wreszcie uwolnił się od autystycznych wręcz postaci kreowanych w kolejnych filmach przez Audrey Tautou, które doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Oznajmiam więc – ponownie mamy do czynienia z pomysłowym szaleństwem, choć już nie tak mrocznym jak za czasów antyutopijnych wariactw ze scenarzystą Markiem Caro. Bynajmniej to nie przeszkadza…
Pamiętacie świetną reakcję łańcuchową w „Mieście zaginionych dzieci”? Tutaj w początkowych scenach jest podobnie. Wszystko dzieje się poprzez przypadek. Jest zbłąkana kula, rzut monetą. Przypadek kształtujący nasz los? Spokojnie – Jeunett nie będzie męczył nas filozoficznymi bredniami, jego dzieło to pierwszorzędna, bawiąca do rozruchu komedia.
Bo banda dziwaków – outsiderów bierze sprawy w swoje ręce i rzuca wyzwanie bezwzględnym korporacjom. Przy czym świrują do tego stopnia, że śmiechu co nie miara, a przy okazji i sporo wstydu, dla amerykańskich pierników w stylu mdłej bandy bohaterów od trylogii o Dannym Oceanie z trylogii Soderbergha. Bohaterowie Jeunetta wygrywają o kilka długości – dać prztyczek w nos to ich cel, ale zabawa najważniejsza...
Moja ocena - 8/10
GRIFTER POLECA !!