W wielkim skrócie o "Bikiniarzach" powiedziałbym tak: obraz niezwykle sugestywny (chwilami jakby się człowiek cofnął w czasie!), fabuła dość banalna (ale nie nudna), dobra oprawa muzyczna i niezła gra. Zwróciłem uwagę przede wszystkim na wymowę tego filmu: ponadczasowe zjawisko "bikiniarstwa". ;-)
Potrzeba odmienności wiąże się często z marzeniami o innym świecie - najlepiej niech ten świat istnieje gdzieś daleko, za oceanem i żelazną kurtyną, aby tylko złudzenia za szybko sie nie rozwiały. Tak naprawdę potrzebujemy nie tyle tego świata, co swoich WYOBRAŻEŃ o tej innej rzeczywistości.
W każdym z nas tkwi jakaś przemożna potrzeba idealizacji pewnych sfer życia, które traktujemy jako swoje własne, a przy tym jako coś, w co silnie wierzymy, że istnieje - to jest właśnie zjawisko, które roboczo tu nazwałem "bikiniarstwem". Bohaterzy filmu dusili się w swej rzeczywistości i pragnęli się z niej wyrwać. Jednak uciekając od jednej utopii, nie zauważyli nawet, jak szybko stworzyli sobie inną...
"numerów jeden" spośród filmów? :) Pamiętam, jak w swojej szkolnej młodości też stworzyłem sobie taki oderwany świat w sobie (i bezpośrednio wokół siebie). To z pewnością daje miejscowe znieczulenie, ale kiedyś i tak trzeba się z tym rozstać...