Zespół Queen znam odkąd dostałem ze stanów kasetę CC z "A Night at the Opera" na jednej a "The Game" na drugiej stornie - był to okres zaraz po premierze tej drugiej płyty - obie jako ~10'latek z miejsca uznałem za arcydzieła. Niedługo potem w telewizji pojawiło się nieszczęsne Radio Ga Ga, które już niewiele miało wspólnego z wybitnością pierwszych płyt.
Film "Bohemian Rhapsody" obejrzałem dziś w trakcie premiery w Kinepolis Luxembourg, Kirchberg w technologii Laser Ultra. Film jest technicznie perfekcyjny, jedynie brzmienie muzyki w tym kinie przynajmniej było siarczyście ostre i pozbawione muzykalności, więc oprócz (można rzec) nudy (bo ogólnie nie lubię takich filmów), odczuwałem wstręt do brzmienia utworów, które dobrze znam i wiem jak powinny brzmieć, aby nie denerwowały.
Nie jestem miłośnikiem koncertów, więc trudno mi się odnieść do oddania realiów, choć wydaje mi się, że tą cześć, film oddał naprawdę dobrze i z rozmachem jakiego nie powstydził by się niejeden prawdziwy koncert.
Początkowo trudno mi było zaakceptować aktora odtwarzającego rolę Freddiego, lecz już pod koniec odtwórca utożsamił mi się z oryginalną postacią, tak samo jak pozostali członkowie. Miało się wrażenie, jakby występowali w filmie prawdziwi muzycy Queen i tu należy się duża pochwała.
Niestety film skoncentrował się głównie na życiu Freddiego, przedstawionego jako zapatrzonego w siebie narcyza, który w połowie drogi pogubił się, aby się ponownie odnaleźć, gdy już jest za późno, tak więc ewentualne perypetie życiowe pozostałych członków zespołu nie zostały nawet napomknięte, tak jakby były to postacie drugorzędne i niewiele wnoszące w dorobek zespołu, a przecież zespół w takiej samej mierze tworzyli oni czterej, a film w/g założeń opowiadać ma historię zespołu. Tu może usprawiedliwieniem jest, że twórcy musieli się na czymś skupić i nie byli w stanie lepiej streścić długiej historii zespołu w normalnej długości filmie.
Na szczęści oszczędzono nam końcówki życie wokalisty, jak i nie pokazywano jego homoseksualnych ekscesów (~dwa pocałunki), za co jestem bardzo wdzięczny.
Jak dla mnie chyba za dużo było koncertów, muzyki, na czym ucierpiały głębie postaci. Za mało było odniesień do wydarzeń z historii zespołu.
Myślę, że film ogólnie był bardzo dobry jak na ten gatunek.