Właściwie mogłabym teraz rozpisać się nad tym jak bardzo masz rację i jak bardzo się zgadzam i jak bardzo nie chodzi o dragi i seks, ale o to, jak bardzo płaski jest ten film, tak płaski, że aż boli. Pierwsza moja myśl po wyjściu z kina była taka, że to nie był film, to był zestaw scen-symboli wypełnionych przemowami niczym z "Hot shots". Nie poczułam żadnych emocji (a wzruszam się łatwo). Nie pokazali mi żadnych "żywych" relacji między ludźmi. Może próbowali, ale im nie wyszło. I mogłabym tak długo pisać, ale... Tak naprawdę zdecydowałam się wnieść tu kilka słów, żeby dać ci odrobinę otuchy i poczucia, że nie jesteś sam. Że nas, tych którzy nie zachwycili się tylko dlatego że to Queen jest więcej, a i tak zginiemy we wszystkich ochach i achach, wszystkich 10/10 osób, które najwyraźniej mają znacznie mniejsze oczekiwania i inaczej rozumieją "dobry film".