Właśnie wróciłam z seansu. Cóż mogę powiedzieć o filmie, na który tak długo czekałam? Hmmm.. Powiem tak, większość osób wychodzących z kina była zachwycona. Ja jednak czuję pewien żal, rozczarowanie, niedosyt.
Owszem aktorzy świetnie odegrali swoje role, sceny koncertowe pięknie zmontowane, ale sam scenariusz do mnie nie przemówił. Strasznie dużo w nim niezgodności. Rozumiem, że trudno jest ukazać całą historię zespołu w 2 godziny, ale jak już się robi film biograficzny, to należy się trzymać faktów!
Najbardziej rozczarował mnie w filmie sposób przedstawienia Freddiego.
Powiedzmy sobie szczerze, Mercury był tak barwną i interesującą osobą, że jemu samemu należy się osobny min. 3 godzinny film biograficzny. Tymczasem w "Bohemian Rhapsody" został przedstawiony przede wszystkim tylko jako opuszczony przez wszystkich miłośnik kotów...
Ogólnie mam wrażenie, że twórcom bardziej niż na pokazaniu prawdziwej historii zespołu i Freddiego, zależało na wzbudzeniu u widza emocji na siłę. Emocji na tamat tego, jak to trójka (chociaż znając życie pewnie dwójka;P ) członków zespołu miała ciężko.
Na szczęście oprócz fabuły jest jeszcze muzyka :)
Mam nadzieje, że moje odczucia pofilmowe nikogo nie zbulwersowały, a jeśli tak to trudno :P
Pozdrawiam
mam podobne odczucia, spodziewałam się większego WOW!
Dobrze, ze było tyle muzyki i LIVE AID świetne...
Sam scenariusz filmu oczywiście dyskusyjny, podobnie jak rola Maleka, w scenach z życia prywatnego bardzo przeciętnie, w scenach koncertowych wybitny!!!