PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=395980}
7,1 43 tys. ocen
7,1 10 1 42793
6,6 16 krytyków
Boisko bezdomnych
powrót do forum filmu Boisko bezdomnych

Wrzucam kilka orderów za to, co mi się podobało. I kilka uwag "na nie".

Ordery otrzymują:

Zdjęcia i montaż. Znakomite ujęcia "w pijanym widzie", szał migających na dworcu postaci, totalny mętlik, od którego robi się niedobrze nie tylko bohaterowi, ale i widzom. Strasznie psychosomatyczny styl jakiś taki.

Realizm. Noclegownia wygląda jak noclegownia; łachy meneli to łachy meneli. Język Indora jest językiem kolesia, który wyszedł z więzienia (to uparte "wiesz?" na końcu prawie każdego zdania); warszawski stadion to ten stadion wraz z całym bajzlem, a podupadły brunet wieczorową porą ma zarost i syfa na twarzy. Łatwo dać wiarę, że Ślązaczka to udręczona kobieta, która naprawdę właśnie odeszła od garów i w rozpaczliwy piłkarski krawat noszony jak sztandar pokonanego rycerza. Menele grają plastikową butelką i puszką od piwa, potem dziecięcą piłeczką, bo żaden z nich nie ma kasy, by ot tak pójść do sklepu i kupić piłkę do nogi. Albo wylicytować na Allegro, hehe.

Obsada. Wszyscy bohaterowie zdają się być wprost stworzeni do swoich ról. Absolutne hity to wspominany już czuły barbarzyńca Indor (w tej roli wyśmienity Eryk Lubos, mój nowy idol), chłopiec ze wsi (naprawdę, bardziej przekonującego ze świecą szukać), menel ze Śląska (może ubrany w garnitur i ostrzyżony wygląda inaczej, ale tutaj był kwintesencją menela) i Rosjanin (poznałam kilku w życiu, ale żaden nie miał aż tak wschodniej aparycji).

Konkretne sceny. Wstrząsająca, znakomicie zagrana i nakręcona scena z treningu dzieci. Kilka innych, naprawdę godnych uwagi - na przykład ta, w której Indyk rozmawia z siostrą długowłosego: to napięcie, te półsłówka, zainteresowanie i onieśmielenie, wreszcie śmiech, który jest ujściem. Rewelacja. Pomysł z kamerką i doskonale zagrane sceny "występów". Obezwładniający mecz przy choince: jak dwa światy nałożone na siebie, niezdolne do tego, by się zauważyć i porozumieć.


"Na nie":

Muzyka. Ani rozdzierające smyczki w scenie zaśnięcia w parku przy Pałacu Kultury, ani szanty podczas treningu na schodach, ani wiele innych motywów, które w moim odczuciu niczego nie uzupełniały ani nie budowały. Były jak źle dobrana broszka. Taki jazzy eklektyzm?

Szczegóły scenariusza. Niepotrzebnie szumna końcówka w amerykańskim stylu. Film obroniłby się i bez tego.

Nierówne aktorstwo Marcina Dorocińskiego: raz miałam wrażenie, że urodził się, aby grać, innym razem myślałam: jaki on mało przekonujący. Ale może to kwestia dialogów. Fajnych ogólnie, ale na przykład: ile można bawić publikę śmiesznym żarcikiem "Minister, zostaw tą teczkę!"?

Śródtytuły, które wcale nie zwiastowały naprawdę odrębnych rozdziałów i właściwie nie wiadomo po co się pojawiały. Film wcale nie był aż tak rozsypany, a jeśli nawet - nie trzeba było tego sztucznie podkreślać.

Na razie tyle.

***

Po namyśle:
Rozmaite elementy: i bezsensowna składanka muzyczna i te wymiksowane sceny z "teraz", "potem", "tu", "w Paryżu", ujęcia z telewizyjnego ekranu i zaraz "w realu" oraz właśnie te wyskakujące w pół zdania śródtytuły miały "rozbujać" ten film, poszatkować go w puzzle, które można ale nie trzeba ułożyć w całość. Więc jednak "muzyka" i "śródtytuły" nie na nie :).

olijoka

Tak czy owak - będę się wybierał na ten film w czwartek. Wydaje mi się że można mu wiele jeszcze wybaczyć. Ale skoro ma to być coś w stylu "pieniądze to nie wszystko" to spoko)