PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=671707}
6,5 24 tys. ocen
6,5 10 1 23560
7,5 50 krytyków
Bone Tomahawk
powrót do forum filmu Bone Tomahawk

8/10

ocenił(a) film na 8

„Bone Tomahawk” to film na granicy gatunków, ale to przede wszystkim film naturalistyczny i chyba jeden z jego lepszych przykładów w ostatnich latach. Moje pierwsze skojarzenie po seansie to „The Texas Chainsaw Massacre”. W obu tych filmach mamy do czynienia z całkowitą bezkompromisowością po stronie czarnych charakterów, mordują swe ofiary w iście bezceremonialny sposób. Mam wrażenie, że ten sposób pokazania horroru jest zbyt rzadko w kinie wykorzystywany, bo wydaje mi się, że jest najbardziej efektywny. Nic nie przeraża tak jak brak skrupułów po stronie morderców i brak „litości” reżysera względem widza, jakiegokolwiek rozczulania się nad ofiarami. Właśnie to dość wyraźnie przewija się w tym filmie. Gdy ofiara umiera, nie tylko widz jest zmuszony szybko przejść nad tym do porządku dziennego, ale też pozostali bohaterowie – zauważcie jak rzadko reagują emocjonalnie na kolejne zgony swoich przyjaciół. Jest to surowe, momentami może się wydać wręcz nieludzkie, ale w pewien sposób nad wyraz prawdziwe. W „Bone Tomahawk” dominują instynkty ludzkie, nie ujrzymy tu patetycznych na nomen omen amerykańską modłę zachowań bohaterów.

Dla mnie to jest zdecydowanie największa wartość tego filmu. Dodajmy jeszcze mrożące krew w żyłach choć nieliczne, brutalne sceny okrucieństw wymierzanych przez kanibali. Podobało mi się też to jaką aurą tajemniczości ukazano ten lud – mają one swoje specyficzne rutyny, a my możemy się tylko domyślać na czym polegają, bo nie zostaje to nam w jakikolwiek sposób wyjaśnione. I właśnie o to chodzi w tego typu kinie, gdzie reżyser jest tym obiektywnym, chłodnym narratorem tej historii.

Nie mogę nie wspomnieć o grze aktorskiej. Cały męski kwartet zagrał bez zarzutu, czuć tu jakąś niecodzienną chemię i dużą świadomość tego, o co w tym filmie tak właściwie chodzi. Poza świetnymi zdjęciami mamy również warte ponownego odsłuchania motywy muzyczne, rzadko przewijające się i surowe jak cały ten film, ale pozostające w uszach po seansie. Tak jak i cały ten film, tak muzyka, miałem wrażenie, jest dziełem niemalże matematycznym. Wszystko jest tu chłodno przekalkulowane. Nie ma zbędnych scen, co się powinno zdarzyć – zdarza się, gdy jest moment na krótkie wtrącenie muzyczne, to muzyka wybrzmiewa. Wydaje się, że wszystko gra. Choć jedynie można nieco podyskutować o samej historii, zaskakująco prostej i trochę uciętym nagle zakończeniu. Ale mi to osobiście aż tak bardzo nie przeszkadzało. Ba, w pewnym sensie prostota tej historii niczym z „The Straight Story” Lyncha osiągnęła sukces – niby co reżyser mógłby nam więcej pokazać? Historia naszego kwartetu bohaterów zakończyła się, a chyba nic (w okrutny sposób) ciekawszego w reszcie tego małego miasteczka już by się przytrafić nie mogło. Przykład filmu, gdzie reżyser ewidentnie miał swoją wizję i od początku wiedział, co zadzieje się w kolejnych jego minutach i zakończeniu.