Piszę ten post tylko dlatego, że film ma zdecydowanie zbyt dobrą prasę i można się naciąć na niego, tak jak ja to zrobiłem. A to przecież kino klasy B próbujące udawać coś więcej. Dla mnie to jeden z tych filmów podczas oglądania których zastanawiam się czy reżyser jest tak ciężko nieudolny czy nabija się ze schematów kinematografii na każdej płaszczyźnie. Tu jednak większych wątpliwości nie mam - ten film to ciężka szmira. W ogóle co to miało być? Western? Komedia? Horror? Pastisz? Romans? Miałem wrażenie, że za kamerą stoi Rob Zombie po wylewie, albo jego kilkuletni syn, tylko brakowało tej fatalnej muzyki do kompletu.
Po 40 minutach zacząłem się zastanawiać czy to jest film o trywialnych czynnościach - 80% tego dzieła stanowią sceny nie mające żadnego znaczenia dla fabuły. Mamy zatem biegnące konie, Kurta robiącego kanapki, pieszą wędrówkę, długą scenę seksu, układanie kamieni, ból nogi, biegnące konie, rozmowy o pchlim cyrku, rozmowy o czytaniu w wannie, spanie i biegnące konie. W pewnym momencie zaczęliśmy się ze znajomymi bawić w zgadywanie jaka scena będzie następna, żeby jakoś przetrwać ten seans. Nieskromnie powiem, że udało mi się bezbłędnie odgadnąć już pierwszą scenę konkursu - stawiałem, że po wyjeździe z miasteczka następną sceną będą pijące wodę konie i tak też się stało. Najłatwiej zgadywało się sceny z biegnącymi końmi, bo to były co drugie sceny. Warto dodać, że poza tym że konie biegły, praktycznie nic się w tych scenach nie działo (obstawialiśmy też który koń skończy scenę na pozycji lidera, bo trochę się tasowały - to chyba było ciekawe).
W kontekście tego filmu często pojawia się argument że trzyma w rosnącym napięciu żeby wybuchnąć w końcówce. Muszę to doprecyzować - film wywołuje rosnącą frustrację, nie napięcie, by w końcówce można było wybuchnąć śmiechem. Zresztą scenariusz tego filmu zmieścił się chyba na jednej stronie A4. I to z podpisami i pieczątkami.
Tyle jeśli chodzi o fabułę (jaką fabułę?). Od strony technicznej? To jest produkcja albo niskobudżetowa, albo bezbudżetowa. Zdjęcia okropne, kręcone chyba aparatami (albo jednym aparatem) Canona, najczęściej z ręki. Prawie wszystkie ujęcia są bezsensownie za długie. Scenografii praktycznie brak. Sceny grozy? Poza dwiema próbkami gore, to ciężko się tu doszukać czegokolwiek strasznego. Może odrażającego, a na pewno śmiesznego i głupiego. Na muzykę też zabrakło baksów - skomponował ją reżyser, użył aż dwóch instrumentów, a w sumie słyszeć ją będziemy w całym filmie jakieś 30 sekund. Jedynym plusem tego filmu jest czwórka głównych aktorów - rzeczywiście trzymają poziom, choć nie jest to w stanie uratować tego cuda. Wyglądają po prostu jakby trafili nie na ten plan filmowy.
Może brak akcji i "sceny akcji" miały zamaskować brak pieniędzy na ich realizację? Aż do końca filmu to wygląda mniej więcej tak: oglądamy bohaterów jak dłubią w nosie przez 90% sceny, potem coś się dzieje, ale tego nie widzimy, bo kamera jest zwrócona w inną stronę i do końca sceny znów oglądamy bohaterów dłubiących w nosie. Dobrze, że udało się chociaż trochę keczupu kupić na końcowe sceny, chociaż nie jestem pewien czy ten film nie byłby bez nich lepszy, bo te przypominają wizytę u pijanych, obscenicznych Flinstonów. Brakuje tylko żeby Kurt zakrzyczał przy walce "yabadabadu!".
Zastanawiam się jakim cudem ten film powstał. Stawiam na coś takiego - stary reżyser do młodego podczas popijawy - "Słyszałem że chcesz nakręcić western z zombie? Masz tu kilka plastikowych pistoletów i skrzyknę ci kilku moich znajomych aktorów. Nie będziesz musiał im płacić, a jak film coś zarobi to podzielicie między siebie. Możesz to nakręcić w tej westernowej wiosce w Nowym Meksyku - i tak tam już nikt nie kręci, a w okolicy jest trochę piasku to zrobi za pustynię."
Na koniec mam wie rady jak oglądać ten film - wcale, lub jako ciężki pastisz.
Każdemu, kto przeczytał powyższy post przekazuję dobrą radę: lepiej nie wierzcie ani jednemu słowu, które jest w nim napisane! Stracicie okazję zobaczyć świetny, trzymający w napięciu film z pomysłowym scenariuszem.
Patrząc na metraż Twojej wypowiedzi, jak i na jej język wnioskuję, iż rozumiesz Pan kino. Współczesne i ogólnie. Stąd pozwolę sobie podnieść:
Cięzki pastisz - jak Pan żeś zauważył - to jedna z możliwych form filmu, która spełnia przyjemność. Lecz nade wszystko ja widzę ten film jako próbę raczej nie pastiszu, a właśnie próbę dodania do klasycznego westernu perspektywy zombie movie/ horroru. I Waćpan możesz mnie zjechać, lecz jam wszystkie te długie sceny, które nie mają znaczenia, łykał jak ten pelikan. I byłem zmrożon paroma scenami owego filmu (śmierć ,,playobojowatego kowboja" i rytuał oprawiania ofiary przez Innych). Taką mam wrażliwość i w odbie postmodernizmu nie mamy się co przekryzkiwać, jeno wziać pod uwagę opinie obu stron.
Czyli ja rozumiem Twoją ocenę, a Pan - moją.
Żyjmy dłużej!
Czy rozumiem kino, to nie wiem. Pewnie chciałbym żeby tak było, a w jakiś sposób na pewno staram się to robić. W poście opisałem mój subiektywny punkt widzenia i mam nadzieję, że poza tym, że dla kogoś był pomocny, to ktoś się jeszcze z niego zaśmiał. Dobry komentarz i inny punkt widzenia nie może być przeze mnie widziany inaczej niż mile. Nie zamierzam się kłócić z nikim, a tym bardziej z kimś kto jest w stanie dyskutować na wysokim poziomie. Posty jak Twój zasługują za to na odpowiedź.
Poświęciłem trochę czasu na napisanie tych kilku linijek ironicznej recenzji ze względu, który wymieniłem już w jego pierwszym zdaniu - film jest odbierany na Filmwebie praktycznie wyłącznie pozytywnie, podobnie jak na zgniłych pomidorach, co jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jako horror/thriller/western jest dla mnie nie do zaakceptowania, bo w każdym z tych elementów jest w moich oczach słaby. Tak ten film jest reklamowany i takie miałem względem niego oczekiwania, które z hukiem zawiódł.
Natomiast jak słusznie zauważyłeś, oglądanie dobrego pastiszu również daje dużo satysfakcji. Dlatego poleciłem właśnie w ten sposób oglądać Tomahawk, bo według mnie, wtedy spełnia oczekiwania i staje się wręcz wyrafinowanym pastiszem. Czy to było zamierzone, czy nie.
Na koniec jedynie zaznaczę, że rozumiem, iż można odebrać ten film w taki sposób jak Ty. Podobnie jak różne filmy mogą podobać się różnym ludziom. No i możemy oglądać różne filmy, zgodnie z preferencjami. Przynajmniej jeszcze ;) .
No i w porządku, topór wojenny zakopany, o ile w ogóle był na wierzchu:)
Zauważam jedną rzecz - odbiorca zawsze bardziej odczuwa rozczarowania niż, powiedzmy, zaspokojone oczekiwania. Stąd, w przypadku silnych rozczarowań istnieje rzeczywiscie coś takiego, taka chęć, by fimowi ,,dowalić". Najczęściej ludzie piszą jedynie: dno itp. Ty bardziej się wysiliłeś, więc sie odniosłem.
Uważam, że pastisz to dziś bardzo ,,chodliwy towar", jeśli chodzi o kino gatunkowe. Przeróżne reinterpretacje, recyklingi kultury, nagromadzenia elementów gatunku - to dziś do mnie trafia. Taki nowoczesny boom zaczął się chyba od ,,Domu w głebi lasu", rzeczy niemal wybitnej.
,,BT" mnie urzekł, ale rozumiem, że to nie kino dla każdego. Dziś, jak sadzę, coraz bardziej subiektywnie odbieramy kino. Pora dnia, własny nastrój - wszystko ma wpływ w dobie tylu produkcji. Coraz trudniej oddzielić dobry film od złego, mówiąc tak najbardziej ogólnie. BT uważam za świetną próbę gry z westernem, a to, że film ten cieszy się wiekszym uznaniem niż ,,Nienawistna ósemka"... cóż, o czymś to świadczy.
Kończąc - oceniajmy, spierajmy się. Wkurzajmy się na kino, ale też... dalej je kochajmy:)
Właśnie miałem pisać własny post, jednak w swoim zawarłeś praktycznie wszystko co miałem do przekazania, więc nie będę bezsensownie powtarzał. Tylko od siebie - nie rozumiem hype'u na ten film, nie rozumiem zachwytów nad (nomen omen średnim) scenariuszem. Pominę wiejącą amatorszczyzną stronę techniczną oraz najwyżej średnie kreacje aktorów. Nowe podejście do westernu? Nie uświadczyłem. I na koniec kwestia porównywania tego czegoś do "Nienawistnej Ósemki" co widziałem już w kilku recenzjach - bezsens, ponieważ obydwa filmy poza osobą Kurta Russela i obsadzeniem akcji w z grubsza podobnych ramach czasowych nie mają ze sobą absolutnie nic wspólnego.
Wspaniała recenzja. Lepiej bym tego nie ujął! W 100% racja. Ten film to dno i 3m mułu. Szkoda czasu. 90% filmu to wędrówka, spanie i jazda konna.
Wszystko OK może się nie podobać , tylko nota 2 chyba nie przemyślana. Ile wobec tego dostanie np "Klątwa doliny węży" -7 ?
Wydaje mi się, że gdyby Bone Tomahawk nakręcono 20 lat temu, to wyglądałby jak Klątwa doliny węży, a z kolei gdyby tą nakręcono 20 lat później, to wyglądałaby jak Bone Tomahawk ;)
Zgadzam się. A jak u siebie napisałem że gniot to mnie znajomi jechali. Film ciągnie się jak guma z gaci, wygląda paskudnie jakby go jakąś komórką nakręcili, pomimo dłużyzn nie udało się przedstawić tych postaci tak aby widz zdołał ich polubić. Horroru, klimatu brak tylko jakieś idiotyczne gore na końcu. To pokazuje do jakiej grupy docelowej jest ta produkcja, niewyżyte nastolatki co myślą że jak już jest krwawo i poważnie to musi być już arcydzieło. Bone Tomahawk to nudny B - klasowiec bez budżetu za to żerujący na młodocianych, niskich instynktach. Wytnij gore, zamień aktorów na mniej popularnych i absolutnie nic z tego filmu nie zostaje.