Warszawa - Praga, Mokotów, Ochota itp. - pan Jurek otwiera swój sklepik z prasą, papierosami i innymi lekkimi wyrobami, typu słodycze. Pojawiają się pierwsi klienci - jedni wpadają, kupują i wychodzą, inni zatrzymują się na dłużej, aby porozmawiać, wyżalić się, zasięgnąć porady lub poprostu wygadać się przed kimś. Pan Jurek z racji swojego wieku i bagażu doświadczeń życiowych rozumie swoich klientów, czasami poprostu słucha, czasami coś doradzi, a najczęściej włącza się do pogawędki. Tematy różne - od hałasujących robotników na pobliskiej budowli kolejnego wieżowca, po wczorajszy napad na jubilera na Ząbkowskiej (lub kazdej innej ulicy). Stali klienci to mieszkańcy pobliskich bloków: emeryci, renciści, bezrobotni, samotni. Każda nowa wiadomość podana we wczorajszych wiadomościach jest natychmiast poddawana ostrej dyskusji u pana Jurka. Niestety pan Jurek będzie musiał zlikwidować sklep, gdyz nie ma praktycznie żadnego dochodu ze stałych klientów - nic nie kupują, wiecznie tylko gadają, ale za to ich kocha. Kasa dla niego nie ma znaczenia, liczą się ludzie. Tylko że z przyjaźni nie da się niestety wyżyć.
Taki scenariusz dla dzisiejszej Warszawy lub innego większego miasta nie ma szans na realizację i byt. To nie Nowy Jork, miasto tak różnorodne jak żadne inne na świecie. Ludzie w nim mieszkający kochają je, nawet ci którzy je nienawidzą. Z Warszawą tak nie jest i nidy nie będzie. Szkoda....pomarzyć zawsze można.