Każdy film ma tę naciągniętą na fabułę, delikatną, piękną, malowniczo-poetycką mgiełkę, która sprawia, że film rozrasta się do wewnątrz. Muzyka urzeka, zdjęcia onieśmielają, fabuła jakby nie pasuje do monumentalnego zaplecza. Ale właśnie chodzi o to, że codzienność zdarza się wszędzie. Choroba, obsesja, zdrada, niespełnienie, odrzucenie i śmierć - to cienie każdego życia. Również tego, które rozgrywa się w nieśmiertelnym mieście - Rzymie.
Dziewięć miesięcy, czyli okres w którym toczy się film, to czas, w którym jedno życie sie rodzi, drugie się zmienia, a trzecie kończy. Bo narodziny i smierć, to w grucie rzeczy dwie strony tego samego lustra.
Lubię filmy, które można domyślać, domykać samodzielnie, dlatego cenię Greenawaya, który maluje swoje filmy w taki sposób, żeby zostało coś dla tego, kto ogląda. Prawdziwy mistrz malarstwa filmowego!