Solidny film, wpisujący się w coś, co można by nazwać "kinem pick-upowym", czyli ciężkimi historiami z amerykańskiej prowincji. W tym świecie pałacem jest przyczepa kempingowa, "najlepszą fryzurą jeśli jeszcze nie wiecie" mullet, strojem: wpuszczona w jeansy "wife-beaterka" a środkiem lokomocji rozklekotany pick-up, wypełniony po brzegi rozgniecionymi puszkami po piwie. Dla porównania podam kilka tytułów: "Single Shot", "Winter Bones, "Out of Furnance" i "Shotgun Stories". Jednym słowem - brudna strona Ameryki.
"Cold in July" ogląda się przyjemnie i z zainteresowaniem, choć w połowie film kompletnie zmienia kierunek, z dramatu osobistego stając się, aż do końca, historią walki prawych z nieprawymi. W ostatnich scenach miałem silne skojarzenia z "Wyrokiem Śmierci" z Kevinem Baconem. Aktorsko jest naprawdę dobrze, choć Michael Hall nie ma tu tej charyzmy co Don Johnson czy Sam Shepard. Ma za to wyjątkowo irytującą żonę.
Ogólnie polecam, ale zakładam, że po tygodniu od seansu nie będę pamiętał żadnej konkretnej sceny, no chyba że Michaela C. Halla w kamizelce rodem wyjętej z komedii "Supersamiec".