Mało znany western twórcy słynnej serii "Życzenie śmierci". Także i tutaj w roli głównej pojawił się Charles Bronson.
Chato to Apacz, który będąc w saloonie staje się ofiarą prowokacji miejscowego szeryfa, co kończy się jego (szeryfa) śmiercią. Chato ucieka z miasteczka, a za nim rusza oczywiście pościg, ku uciesze niemal całej miejscowej populacji. Na czele pościgu staje weteran Wojny Secesyjnej, który z okazji tego "polowania na czerwonoskórego czarnucha" przywdziewa nawet stary mundur (zgadnijcie jaki). Po drodze zbiera różnych ludzi, razem jest ich trzynastu. Co więc trudnego w pojmaniu tylko jednego mężczyzny?
Przede wszystkim miejsce: Chato sprytnie kieruje ich tam, gdzie chce, aby trafili. A trafiają oni na ziemie pustynne - na ziemie, które zna on jak własną kieszeń. Na ziemie należące do Chato.
Drugim problemem będą konflikty wewnątrz grupy: bo nie wszyscy są tu rasistami, a różne są też poglądy na kobiety, wszelkie wartości, Boga, sprawiedliwość. Dzielą ich zasady moralne, a takze powody wyruszena w ten tragiczny pościg. Poza tym - jednym z nich jest Meksykanin będący ich tropicielem, i co niektórym jego pochodzenie będzie wyraźnie przeszkadzać.
Lojalność, zemsta i śmierć. Piasek, skały, gdzieniegdzie kaktusy i wszędzie mordercze słońce. Prawie brak dostępu do wody, wszędzie latające sępy i nocne wycie kojotów. Winner nigdzie się tu nie spieszy - film rozwija się powoli, acz konsekwentnie. Poza tym skupia się tu nie wlasnie na postaci Chato, ale na grupce ludzi go poszukujących. Ludzi, którzy często tylko zgadują gdzie on może być i co moze chcieć zrobić. Ludzi głodnych jego krwii, ale z czasem ludzi bojących się go. Chato bowiem obserwuje ich, czasem tylko daje znak życia - wylewając im resztki wody, kradnąc nocą konie czy zabijając ich jeden po drugim. I kto tu na kogo poluje? Plusem jest to, iż sam widz widzi poczynania Chato, ale może tylko zgadywać co wydarzy się za chwilę i co w jego głowie siedzi.
Muzyki tu niewiele, ogólnie jest w porządku, ale nie ma co o niej pisać. Za to trzeba wspomnieć o zdjęciach, bo stoją na wysokim poziomie. Piekne krajobrazy (tak, tak, na pustyni też jest pięknie), czasem świetne kadry. Do tego trochę tajemniczy klimacik i otrzymujemy treściwy film, który ogląda się bardzo przyjemnie. Polecam fanom westernów, każdy będzie zadowolony.
Konkretnie,ale nie zgadzam sie z tobą zupełnie w kwestii muzyki! Przede wszystkim jest jej tutaj sporo,acz nie jest tak wpadająca w ucho i wybijajaca sie ponad obraz jak np.czasami muzyka Morricone.Muzyke skomponował Jerry Fielding i przypomina mi ona jego własną muzyke z Dzikiej bandy czy Dajcie mi głowe Alfreda Garcii - niepokojącą i dość mroczną. A swoją drogą to Chato's Land fabularnie chwilami przypominał mi jedynkę Rambo...
Konfederaci mieli rację
Ci ludzie walczyli o Wolność i suwerenność, a nie utrzymanie niewolnictwa
Wydawałoby się, że wojna Secesyjna (Domowa) w Ameryce to zamknięty rozdział przeszłości, historia która się nie powtórzy. Dziś już nie ma silnego podziału na Południe i Północ, a jednak Ameryka jest podzielona bardzo mocno. Takich różnic nie było w tym kraju właśnie od czasów wojny domowej, która zmieniła bieg historii USA. W tym poście chcę odkłamać nieco kwestie tego konfliktu, Konfederacji oraz pokazać, że idee, o które walczyli dzielni konfederaci dziś są w Ameryce jak najbardziej aktualne.
Na wstępie trzeba powiedzieć, że wbrew oficjalnej, poprawnie politycznie wykładni historii Wojna Secesyjna nie toczyła się o niewolnictwo. Ta kwestia była na początku konfliktu marginalna. Stany południowe odłączyły się od Unii dlatego, że nie chciały dalej akceptować polityki Waszyngtonu, a zwłaszcza powiększania centralizmu i tym samym pomniejszania roli władz stanowych. Południowcy nie chcieli też być marginalizowani w Kongresie na rzecz Północy. Nie godzili się na ograniczanie ich suwerenności i protekcjonizm gospodarczy Północy, a zwłaszcza cła protekcyjne, które uderzały w gospodarkę Południa. Tak, rzekomo zacofani Południowcy opowiadali się za wolnym rynkiem i konkurencją, zaś uprzemysłowieni Jankesi za protekcjonizmem i interwencjonizmem gospodarczym. Do tego dochodziły konflikty interesów (np. sprawa zasiedlania Zachodu), różnice kulturowe i ideowe między postępową, uprzemysłowioną Północą a agrarnym, tradycyjnym Południem. Mieszkańcy stanów południowych uznali w 1860 i 1861 roku (zwłaszcza po wyborze Lincolna), że nie po drodze im z Unią, więc w zgodzie z Konstytucją USA ogłosiły secesje i 4 lutego powstało owe państwo-Skonfederowane Stany Ameryki (CSA). Początkowo Konfederację tworzyły stany (państwa) Karolina Południowa, Missisipi, Alabama, Floryda, Georgia, Luizjana, Teksas. Gdy Lincoln wysłał na Południe wojska by stłumiły rebelię, do CSA przyłączyły się też Wirginia, Tennessee, Arkansas i Karolina Północna, Kentucky i Missouri. Wielu abolicjonistów z Północy ucieszyło się z powodu tego, że południe odłączyło się od Unii. A kwestia niewolnictwa? Abraham Lincoln, jego rząd i wielu mieszkańców Północy nie obchodziło to w ogóle. Mieli gdzieś czarnych niewolników co najmniej przez pierwsze 2 lata wojny. W lipcu 1861 roku Kongres Unii wydał uchwałę, w której jasno stwierdzano, że wojna nie toczy się o zniesienie niewolnictwa, lecz o jedność Unii. Ponadto w ramach tej Unii były cztery stany niewolnicze (Maryland, Delware, Kentucky i Missouri), gdzie niewolnictwo istniało do samego końca wojny. Akt emancypacyjny z 1863r. znosił niewolnictwo tylko w stanach południowych, tam gdzie władza Unii zwykle nie sięgała! Na Południu było co prawda 4,5mln niewolników, lecz byli oni własnością jedynie ok.7% Dixie. Reszta Południowców nie walczyła o utrzymanie niewolnictwa, bo nie miała w tym żadnego interesu. Gen. Robert E. Lee, znakomity dowódca i strateg wojsk Konfederacji był abolicjonistą i zwolnił swoich niewolników. Tego samego nie zrobił jednak jego unionistyczny przeciwnik gen. Ulysses Grant, który trzymał swoich niewolników do samego końca wojny. A po jej zakończeniu powiedział: ”Gdybym uważał, że ta wojna toczyła się o wyzwolenie niewolników, to zrezygnowałbym ze służby wojskowej i zaoferowałbym swoja szablę przeciwnej stronie”. Niestety Południowcy, pomimo wielkiego bohaterstwa, poświęcenia, odwagi i błyskotliwych zwycięstw (Bull Run, Chancellorsville, Chickamagua, Bitwa 7-dniowa itd.) nie zdołali obronić swojej niepodległości i suwerenności. Przegrali wojnę w 1865r., płacąc wysoką cenę. Stracili wielu zabitych i rannych, ich stany były zniszczone, a oni upokorzeni. Zwycięzcy dorobili im czarną legendę, czyniąc z Konfederatów rasistów, zacofańców i podżegaczy wojennych. I tę czarną legendę powiela się po dziś dzień, kłamiąc, że najkrwawsza wojna w historii USA (krwawsza dla Amerykanów niż obie wojny światowe razem wzięte, ponad 360 000 ofiar), toczyła się o zniesienie niewolnictwa, a słuszność była po stronie szlachetnej Północy i ciemiężonych niewolników. W atakach na Konfederację, jej dziedzictwo i flagę przodują sami piewcy tolerancji: lewactwo i kolorowi rasiści. Kłamią, szkalują, zasądzają, zrównują z neonazistami, znieważają i palą flagi z krzyżem św. Andrzeja. Produkują też zakłamane i politycznie-poprawne filmy o wojnie secesyjnej i złych, opętanych nienawiścią rasistów z Południa.