"Chicago" ma do zaoferowania naprawdę bardzo przyjemną rozrywkę w dobrym, hollywoodzkim stylu. Marshall - spec od musicali, połączył bardzo zgrabnie stare, zasłużone wzorce kina muzycznego z nową, bardzo atrakcyjną formą. Wyszła z tego mieszanka bardzo strawna, zabawna i bezczelna zarazem. Albowiem bohaterami tego hojnie nagradzanego filmu są ludzie pozbawieni skrupółów w dążeniu do osiągnięcia sukcesu - w tym przypadku - sukcesu w show biznesie. Pełna zapału a przy tym dziecinnie naiwna blondyneczka Roxie (dobra, ale nie aż tak jak sądzi Akademia Zellweger), przekonuje się, że sławy w Chicago równie szybko jak stają się rozchwytywane, kończą swoje pięć minut o wiele szybciej, niżby chciały.
Poza nieco przecenioną Renee, w zasadzie wszyscy zagrali koncertowo; nawet niemrawy w innych filmach Richard Gere, tutaj zagrał z wielkim wdziękiem bezczelnego prawnika-manipulatora. Zeta-Jones w roli równie spragnionej sławy co aroganckiej diwy z problemami, także nie zawiodła, choć Oscar wydaje mi się przesadnym dla niej wyróżnieniem, sama nominacja by wystarczyła. Bardzo pozytywnie zaskoczyła Queen Latifah - w USA popularna raperka, po której nie spodziewałem się gry w stylu starych, murzyńskich gwiazd.
Jeśli zatem potraktujecie "Chicago" wyłącznie jako błyskotkę, inteligentną (ale nie głęboką) zabawę starymi motywami musicalowymi, to powinniście całkiem miło spędzić te dwie godziny na seans.