Film, jako tako, się podobał.
Szkoda, że twórcy nie zostawili nam na koniec tego, co postanowili pokazać już po dziesięciu minutach w scenie na moście.
Typowa zagrywka w amerykańskim stylu. Zabić jednego z głównych członków rodziny, by wzmocnić cięcie, po którym zaraz widzimy planszę z tytułem filmu. Informacja dla mas, aby zaczęli się bać.
Nie zacząłem się bać a wręcz odwrotnie. Wyrzucałem z pamięci sceny z istotami.
Gdyby reżyser oszczędził na produkcji i bazował tylko na tym co widzą i słyszą bohaterowie - widzi i słyszy widz, mielibyśmy niesamowicie klimatyczny horror, który trzymałby w napięciu do samego końca. Niestety, początek zdradza nam już wszystko i także rodzaj kina z którym mamy do czynienia.
Typowy screamer, tylko ciut z wyższej półki (aktorsko Emilka na medal - szczegolnie scena w wannie).
To wszystko już było, chociażby u Shyalamana. Kręcił bardzo podobne, nawet lepsze filmy już dekady temu ale one wtedy nie trafiły w swój czas. Gdyby powstały dzisiaj, gdyby przepisać je na współczesny język filmu - zjadłyby na śniadanie wszystkie ciche miejsca, bo o nich (patrząc po wpływach z kin) jest dziś głośno. Momentami niewiarygodnie głośno.