Gdyby nie rola DiCaprio, już 10 minut po seansie zapomniałbym o tym filmie. Prócz Arniego nic mnie w nim nie urzekło, miałka historia miała mnie wzruszyć a niestety tylko uśpiła. Wizualnie i dźwiękowo też nie było rewelacji. Przeciętniak wśród dramatów.
5/10 głównie za DiCaprio i parę śmiesznych epizodów.
Pozdrawiam:)
A ja wręcz przeciwnie - urzekło mnie wszystko. Nie tylko genialna rola DiCaprio, ale w ogóle cały pomysł na film i chwytające za serce momenty. To taki film, który ma w lekki sposób opowiedzieć trudną historię. Bo problemów tej rodziny nie sposób znać, ale można się wczuć w ich skórę. Naprawdę, jest to wzruszający film.
Po za tym - "śmieszne epizody" nie są tutaj najważniejsze, nawet uważam, że pogłębiły tylko odczucia i są potrzebne, ale gdybym osobiście miała oceniać dla kilku zabawnych scen, to wolałabym obejrzeć komedię.
Nie mogę pominąć, że oglądałam przede wszystkim dla mojej Juliette Lewis
- uwielbiam ją ;-)
Jak już wcześniej napisałem mnie nie wzruszył, a widziałem już trochę wzruszających komediodramatów z którymi "Co gryzie..." nie może się równać (np. "Życie jest piękne", "Miedzy słowami").
A co do pomysłu na film to był on dobry do momentu gdy nie zaczęto pisać scenariusza. Widzimy sceny, które wcale nie są potrzebne, a które mają nas na siłę wzruszyć (np: Johny Deep patrzący szklanymi oczyma na brata kąpiącego się w jeziorze).
Dodam jeszcze, że nie oceniam tego filmu przez pryzmat "kilku zabawnych scen", oceniam go całościowo, a te śmieszne sceny niewątpliwie podnoszą tę notę, i pragnę zauważyć że jeżeli zwróciłem uwagę na tak mało istotny szczegół, który powinien być tylko niuansem poprawiającym odbiór filmu to czy te dramatyczne momenty były naprawdę tak dobre jak piszesz? A może to ze mną jest coś nie tak? :P
ps. scena która chyba miała być najbardziej dramatyczna (podpalenie domu) tak naprawdę jest kiczowata - przynajmniej w moim odczuciu.
Pozdrawiam i polecam filmy o których pisałem powyżej.