"Coco avant Chanel" a nie "Coco Chanel", czyli innymi słowy jest różnica między filmem "Jagiełło pod Grunwaldem" a "Jagiełło przed Grunwaldem". Tu też jest różnica - całkiem spora. Mamy więc raczej do czynienia ze swoistym prologiem do późniejszego życia dyktatorki stylu niż z samą treścią tego życia i jest to niestety entre cokolwiek nudnawe i mdłe. Gdzież się podziało jakiekolwiek napięcie, gdzie emocje, gdzie uczucia? Czyżby ta biografia taką właśnie była - nijaką i pustawą? Bo na ekranie niewiele się dzieje. Nie chodzi o to, że ten film powinien być kryminałem, ale jak pokazał przykład "Niczego nie żałuję" (który przecież nie jest arcydziełem) można znacznie lepiej i bardziej przekonująco. Tu mnie jakoś nic nie wciąga (tak, pamiętam, że film to nie bagno), a wolałbym się w jego treść cokolwiek zaangażować. Nie wiem nawet, czy ta Coco tak właściwie nie jest mi zupełnie obojętna. I film też, przy okazji. Aż się ma ochotę przestać o nim pisać. I przestaję.
Bo to mój drogi towarzyszu podróży :) Jest tak:D Teraz wiem dlaczego nie ma tak dużo kobiet-reżyserów. Wychodzą kluchy i pitu-pitu. Film zwyczajnie słaby. Spodziewałem się czegoś na miarę filmu Obywatel Havel, a dostałem takie nic. Bez napięcia, bez niczego. Jadącego na sławie ważnej osobowści nic więcej. Szkoda. Koniec filmu powinien być jego środkiem, a nawet nieco wcześniej. Pzdroooo!!
"Koniec filmu powinien być jego środkiem, a nawet nieco wcześniej". Zgoda - żeby ratować ten temat jako całość, chyba tak. Ale w tym wypadku oryginalny i angielski tytuł przynajmniej nie kłamią: "Coco przed Chanel" albo jak kto woli - "Nim Coco Chanel się stała". A że zawartość wyszła słabo, to już inna rzecz.