"Colombiana". Film do którego scenariusz popełnili Luc Besson oraz bardzo często z nim współpracujący Robert Mark
Kamen. Nakręcony, właściwie nie wiedzieć czemu i po co. To kolejna z rzędu sensacja o wymierzaniu sprawiedliwości
na własną rękę, która na tle konkurentów niczym szczególnym się nie wyróżnia, nic nowego do kina nie wnosi. Film jak
jeden z wielu, zrealizowany chyba tylko ze względu na występującą tu w pierwszoplanowej roli Zoe Saldanę, by udowodnić
szerokiej publiczności, a w szczególności chyba innym producentom, że i w takiej roli ta młoda aktorka da sobie świetnie
radę. Bo to, że w obrazie tym niepozornie wyglądająca kobieta wymierza swoją sprawiedliwość, również żadnym novum
nie jest. I chyba tylko właśnie ze względu na Zoe można skusić się na ten film, bo prócz jej występu nic więcej on nie
oferuje. Jego niewielka, ale jednak, siła tkwi w jej postaci i w tym jak dobrze poradziła sobie w tej zwyczajnej opowiastce,
wniósłszy w nią sporo ożywczej energii i życia. Można tylko życzyć jej, aby rozwijająca się kariera potoczyła się jak
najlepiej.
"Colombiana" to obraz potwornie schematyczny, przewidywalny, potwornie naiwny i naciągany. Za wiele w nim
przypadków, szczęśliwych zbiegów okoliczności, gładkiego układania zdarzeń, które perfekcyjnie zachodzą jedne na
drugie, bez żadnej pomocy ze strony bohaterów. Scenariusz razi zbyt łatwymi rozwiązaniami, a od niektórych dialogów aż
uszy bolą, bo stężenie patosu, naiwności i silenia się na oryginalność, jest w nich tak ogromne. Co gorsza chwilami film
ten sprawia wrażenie zbyt pociętego, szczególnie na początku, jakby twórcom palił się grunt pod nogami i koniecznie
musieli przechodzić od sceny do sceny, nie mogąc dopełnić chociażby jednej. Przez to jeszcze dobrze nie wciągniemy
się w przedstawianą sytuację, a juz przenosimy się w inne miejsce, jeszcze nie w pełni zaczynamy emocjonować się
jednym wydarzeniem, a już prezentowane jest nam kolejne i tak w kółko. Czuć to szczególnie gdy wsłuchać się w
muzykę, która ucinana jest co chwila, zmieniana na inną. Ledwo rozpoczyna się jakaś piosenka, zaraz wchodzi oryginalny
soundtrack, by za chwilę gwałtownie się urwać i znów zrobić miejsca kolejnej piosence. Ciągłości, gładkiego
przechodzenia jednego w drugie, jakiegokolwiek konsekwentnego budowania klimatu tu niestety nie uświadczymy.
Całość chwilami jest do tego całkiem zabawna. Nie wiadomo tylko za bardzo, czy to zamierzone działanie twórców, czy
jeden z kilku wypadków przy pracy.
O dziwo, choć akcji jest tu bardzo dużo, film ten nie jest tylko samą bieganiną i strzelaniną, bo potrafi się też na chwilę
zatrzymać, zwolnić, potowarzyszyć bohaterce, pokazać co czuje i jak żyje. Takie choćby chwilowe ale jednak skupienie się
na głównej postaci się chwali, szkoda tylko, że w tych zwolnieniach napięcie za bardzo siada i obraz ten zaczyna się
dłużyć. Dobrze, że przynajmniej od strony technicznej do niczego przyczepić się nie można. "Colombiana" to obrazek
nieźle zrealizowany, ładnie nakręcony - w scenach walk widać to co powinno być widoczne, a pościgi, ucieczki również
można łatwo objąć wzrokiem. Kamera nie lata szaleńczo we wszystkich kierunkach, a i montaż nie jest zbyt ostry. I tak,
trochę o dziwo, mimo wszystkich oczywistych wad tego obrazu, ogląda się go całkiem dobrze. Nawet największe jego
minusy nie są bowiem tak bolesne w odbiorze jak w innych sensacjach, w których samo patrzenie na ekran i migające z
niego obrazy bywa niekiedy wręcz torturą. Oczywiście lepiej za bardzo nie wgłębiać się w tą historię, za bardzo na niej nie
myśleć, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Podsumowując: nie jest tak źle jak można by było przypuszczać, że będzie,
ale nie jest również tak dobrze jak mogłoby być.
6/10