Film rozpoczyna się od odczytania testamentu zmarłej Evelin C. (?), której spadkobiercami są jej
kuzynowie - Henry Pearson i Maggie Porter. Maggie dostaje w spadku m.in. szkła i obraz
nieznanego malarza, z kolei Henry odziedzicza dużą farmę gdzieś w Massachusetts o nazwie
"Crowhaven". Mężczyzna postanawia czym prędzej odwiedzić farmę. Ginie jednak w wypadku
samochodowym spowodowanym wtargnięciem na drogę blondwłosej dziewczynki. Zgodnie z
testamentem w przypadku śmierci Henry'ego prawo własności do "Crowhaven Farm"
przechodzi na Maggie. Kobieta i jej mąż postanawiają zamieszkać na farmie. Już na samym
początku Maggie miewa niepokojące wizje i dziwne uczucie, że już tu wcześniej była. Wkrótce,
na imprezie powitalnej, dowiaduje się od jednego z mieszkańców, że w okolicy organizowano
sabaty czarownic, na których składano krwawe ofiary ze zwierząt. Na domiar złego małżeństwo
Meggie zaczyna przechodzić kryzys z powodu problemów ze spłodzeniem dziecka. Wszystko
jednak zdaje się zmieniać na lepsze, gdy para postanawia zaopiekować się osieroconą,
blondwłosą dziewczynką o imieniu Jennifer.

Porządny, choć mało znany dreszczowiec poruszający temat mrocznych kultów. Film klimatem
przypomina inny film o podobnej tematyce - "The Wicker Man"/"Kult" z 1973 roku, ale w
przypadku "Crowhaven Farm" wątek kultu ma znacznie mniej przyziemny charakter. Historia
trzyma w napięciu od początku (no prawie :P) aż do samego końca. Muszę jednak uprzedzić, że
niewiele jest w tym filmie akcji. Film na pewno spodoba się osobom, które lubują się w filmach
typu "Dziecko Rosemary", czy "Nie oglądaj się teraz." Samo zakończenie filmu też wypada nieźle,
więc nikt nie powinien kończyć seansu z myślą "właśnie zmarnowałem/am ponad godzinę
swojego życia."

polecam! 7+/10