Wieloletnie kłopoty z realizacją tego filmu odbiły się niestety na jego ostatecznej, powstałej wersji. Film, choć nie pozbawiony wdzięku, licznych, znanych i uroczych "Gilliam-izmów", pozostaje dziełem niespójnym, zbyt eklektycznym i za długim. Sceny perełki mieszają się w nim z wyraźnie wymuszonymi, autentycznie zabawne momenty sąsiadują z zabawnymi na siłę, postać Don Kichota schodzi na drugi plan, ustępując miejsca postaci Drivera, mieszanie płaszczyzn czasowych i opozycji-fantazja/rzeczywistość wypada w wielu momentach blado i niespójnie. Gubi się w tym cała Magia, której w zamierzeniu reżysera mieliśmy być swiadkami. Tym niemniej, nie jest to zły film, ma w sobie (mimo wszystko) sporo uroku starego, dobrego kina, sprzed "komputerowej ery", w sumie sympatycznych, choć często, podobnie jak widz, zagubionych bohaterów. Warto znać, choćby z szacunku dla reżysera, jego znakomitej w wielu punktach filmografii i determinacji w "walce z wiatrakami".
Zgadzam się w stu procentach. Mi kompletnie nie spodobało się zakończenie i obłęd Tobyego. W tej całej basniowosci, kompletnie niewiarygodne i niespójne. Chyba wolałabym, aby decyzję na końcu Tobey podjął świadomie, aby to było swego rodzaju poświęcenie i próba "zmycia grzechu".