O ile większą część filmu w miarę przyjemnie się ogląda o tyle końcówka jest tak głupia, że aż irytuje.Przez cały film bohater nie mógł osiągnąć wewnętrznej równowagi, jego mistrz mówił, że jest to możliwe tylko przez medytację, nagle po kilkuminutowym przekopie przez "tego złego" bohater odnajduje w sobie równowagę i zabija złego podmuchem wiatru.... Pomijam już fakt, że z każdym upadkiem jest coraz silniejszy, jest poniewierany jak szmata na wietrze, ale nagle osiąga równowagę i wygrywa.Irytujące są te wymuszane happy endy, naprawdę bardziej by mnie ucieszyło jakby bohater zginał wraz ze swoim mistrzem, który próbowałby go uratować, to by było coś niespotykanego a tutaj mamy typowe hollywoodzkie zakończenie. Dobry triumfuje zły ginie, cóż za piękna opowieść, oczywiście świątynia zostaje zabytkiem a sądząc po końcówce to bohater znajduję miłość swego życia. Ostatni raz tak się wzruszyłem oglądając trudne sprawy.